W kwietniu 2004 r. w legnickim szpitalu urodziła się dziewczynka. Matka zrzekła się praw do dziecka i opuściła szpital. Po miesiącu dziecko umarło. Jednak dla urzędników ciągle żyje, choć nikt nie wie, gdzie jest jej ciało.
Ta historia wyszła na jaw przypadkiem. Dyrektorka szkoły podstawowej, do której powinna chodzić dziewczynka, złożyła doniesienie do Urzędu Miasta w Legnicy, że rodzice nie dopełnili obowiązku kształcenia i nie zgłosili dziecka do szkoły.
Policjanci z wydziału kryminalnego rozpoczęli śledztwo w sprawie ustalenia miejsca pobytu dziewczynki. Kiedy próbowali prześledzić losy dziecka po jego wyjściu ze szpitala, okazało się, że dziecko nigdy go nie opuściło.
– Na pewno wiemy, że dziecko urodziło się w szpitalu. O tym fakcie placówka poinformowała Urząd Miasta. Z ustnych relacji wiemy też, że dziecko nie żyje. Jednak nie ustaliliśmy jeszcze, kiedy doszło do śmierci i gdzie jest ciało – mówi nadkom. Sławomir Masojć z legnickiej policji.
Po trzech miesiącach od zgłoszenia narodzin Urząd Stanu Cywilnego rozpoczął pisemne monitowanie matki dziecka. Ta jednak nie zgłaszała się do urzędu, więc jego pracownicy nadali dziecku imię oraz numer PESEL.
– Nikt nam nie zgłosił śmierci dziewczynki. My nie możemy sami wykreślić żadnego człowieka ze spisu ludności. Możemy zrobić to tylko na wniosek uprawnionej osoby. W tym przypadku powinien zrobić to szpital – mówi Elżbieta Łukaszewicz, kierowniczka USC w Legnicy. – Jeżeli dziecko żyło, szpital powinien powiadomić Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Nie zrobił tego. Gdzie są w tym momencie siostry środowiskowe, opieka społeczna, które powinny zająć się dzieckiem w zastępstwie prawnych opiekunów? – pyta Łukaszewicz.
Dziecko nie żyje, a nadal nie wiadomo, co stało się z jego ciałem. Prokuratura bada hipotezę spalenia zwłok dziewczynki w szpitalnym piecu do utylizacji.
– Dziecko urodziło się z wadami wrodzonymi. Zmarło po 6 tygodniach na dziecięcym OIOM-ie – tłumaczy Dariusz Dębicki, wicedyrektor legnickiego szpitala. – Ja nie znam tego dziecka, ponieważ nie pracowałem tutaj w tamtym czasie. Wyjaśniam dopiero tę sytuację. Wiem jednak, że jeżeli to dziecko zmarło, musiało być pochowane na koszt państwa. Z prosektorium nie można wydać ciała bez aktu zgonu. Gdyby nie było karty zgonu, ciało musiałoby nadal być w prosektorium – mówi dyrektor Dębicki.
Jednak ciała tam nie ma, jak również nie ma aktu zgonu dziecka. Takiej adnotacji nie ma także w swoich księgach kapelan szpitala ks. Roman Raczak.
– Nikt temu dziecku nie udzielił chrztu. Gdyby odbył się jakikolwiek chrzest, nawet z wody, miałbym taką adnotację w księgach. Nie mam też żadnego śladu w księgach zgonów – mówi ks. Raczak.
Prokuratura prowadzi swoje śledztwo. Urzędnicy zrzucają winę na kolejne instytucje. Problem nieludzkiego potraktowania człowieka, nawet małego, niechcianego i chorego, nadal pozostaje.
40-dniowy post, zwany filipowym, jest dłuższy od adwentu u katolików.
Kac nakazał wojsku "bezkompromisowe działanie z całą stanowczością", by zapobiec takim wydarzeniom.