Szwedzka armia wie, że trzeba wykorzystać opiniotwórczą siłę Internetu. A kiedy ta świadomość dojdzie do polskich katolików?
Jedna z gazet doniosła, za internetowym portalem „The Local”, że dowództwo szwedzkiej armii wydało dyrektywę, według której powinna ona „jak najwięcej korzystać z blogów, forów internetowych i portali społecznościowych i brać żywy udział w życiu online, którym pasjonuje się społeczeństwo”. Dalej z informacji można się dowiedzieć, że chodzi o korzystanie m.in. z Facebooka, Twittera, YouTube i Flickra. I to w godzinach pracy! „Pracownicy wojska mają nie tyle sprawdzać, co pisze się o armii (to robią już od dawna służby specjalne), ale też dyskutować o tym, co dzieje się w wojsku i uczestniczyć w kreowaniu jego pozytywnego wizerunku. Oczywiście nie mogą łamać tajemnicy wojskowej ani regulaminów korzystania z sieci” – czytamy w gazecie. Zdaniem gazety, „szwedzkie siły zbrojne są bodaj pierwszą armią na świecie, która postanowiła wykorzystać opiniotwórczą siłę Internetu w sposób przemyślany i zorganizowany”.
Wiadomość ta pojawiła się dzień po tym, jak podlinkowalem na Facebooku mój artykuł opublikowany przez jeden z największych portali i anonsowany na jego stronie głównej. Podlinkowałem wraz z uwagą: „Tak patrzę na komentarze... Wychodzi na to, że prawie wszyscy praktykujący katolicy siedzą dziś od świtu w kościele i dlatego ton komentarzy jest tak jednostronny. :-|”.
Nie bez powodu tak napisałem. Pod moim tekstem znalazło się ponad pół tysiąca komentarzy, z których zdecydowana większość była antykościelna, antykatolicka, antyklerykalna, a nawet mocno obraźliwa pod adresem wierzących i chrześcijaństwa. Komentarze o innej wymowie występowały o wiele rzadziej niż rodzynki w cieście u pewnego oszczędnego cukiernika. Całość sprawia wrażenie, jakby katolicy stanowili w Polsce jakiś margines, który nie jest w stanie na forum publicznym wystąpić skutecznie we własnym imieniu.
Jakież było moje zdumienie, gdy w odpowiedzi na mój ni to żartobliwy, ni to poważny wpis na Facebooku otrzymałem od internautów bardzo poważne komentarze, negujące sensowność brania udziału w internetowych „przepychankach” i „użerania” się z tymi, którzy Kościół, wierzących i chrześcijaństwo atakują bez zahamowań. Pytano mnie retorycznie, jaki sens ma przekonywanie ludzi chowających się za nickiem, skoro i tak się ich nie da przekonać.
A gdy argumentowałem, że chodzi mi nie tyle o podejmowanie pyskówek, ile dokonywanie merytorycznych wpisów i najzwyczajniejsze dawanie świadectwa, spotykałem się z całkowitym niezrozumieniem. Tłumaczono mi, że moderatorzy i tak tego typu wpisów nie puszczają, a poza tym i tak byłoby to „rzucanie pereł przed wieprze”.
Muszę przyznać, że to, co mnie spotkało kilka dni temu, było kroplą, która przelała ogromną balię moich tego typu obserwacji. Obserwacji, z których wynika, że sporej części polskich katolików, świeckich i duchownych, nie tylko brak ofensywności w głoszeniu Ewangelii. Brak im również coraz częściej gotowości do odważnego, publicznego wyznawania wiary i dawania świadectwa wszędzie, gdzie są obecni (a przecież w Internecie obecni są i to bardzo!) Wielu z nas poświęca mnóstwo czasu i sił na szukanie łatwych usprawiedliwień dla swoich i czyichś zaniechań, dla milczenia, dla lenistwa, wygodnictwa, strachu.
Wynika, to, moim zdaniem, z braku silnego poczucia katolickiej tożsamości. Rezultatem okazuje się pozorny paradoks: upowszechniające się w coraz liczniejszych grupach katolików w Polsce nastawienie konfrontacyjne przy równoczesnym głębokim przeświadczeniu, że konfrontacja doprowadzi do porażki, a nawet klęski.
Szwedzka armia wie, że trzeba wykorzystać opiniotwórczą siłę Internetu w sposób przemyślany i zorganizowany. A kiedy ta świadomość dojdzie do polskich katolików?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.