Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle razy płakałam - powiedziała Natalia Maliszewska po upadku w ćwierćfinale na 1000 m olimpijskiej rywalizacji w Pekinie. "Ja na te igrzyska przygotowywałam się nie przez cztery, a przez 15 lat" - rozpaczała.
Maliszewska przewróciła się próbując wyprzedzić jedną z rywalek na ostatnim okrążeniu i ukończyła bieg długo po pozostałych zawodniczkach.
"Przygotowałam się na to, żeby być w finale, naprawdę chciałam w nim być. Sama się śmieję, jak to mówię, ale planowałam sobie, jaką bluzę będę mogła założyć na podium... Wyobrażałam sobie to kilka razy. Ale nie to, co się wydarzyło" - mówiła Polka w strefie mieszanej, ocierając łzy.
Maliszewska rozpoczęła bieg spokojnie i przez kilka okrążeń jechała na ostatniej, piątej pozycji. Potem przyspieszyła, przesunęła się na czwarte miejsce. Do awansu potrzebna jej było jednak pierwsza lub druga lokata, dlatego w końcówce zaatakowała - nieskutecznie.
"To był mój błąd. Ja wyprzedzałam, ja upadłam i dojechałam ostatnia. Wyprzedzanie po małym (po wewnętrznej - PAP) to była jedyna decyzja, która przyszła mi do głowy, i po prostu ją wykonałam. Nie zastanawiałam się nad tym, czy to jest słuszne, czy nie, bo wiedziałam, że został mi ostatni wiraż. Pewnie można było pójść po dużym, ale nie wiem, czy dałabym radę, bo po pierwszym zderzeniu z Rosjanką goniłam resztę dziewczyn przez dwa kółka" - relacjonowała 26-letnia panczenistka Juvenii Białystok.
Wyjaśniła, że wolniejszy od rywalek start był częścią taktyki.
"Tak ustalaliśmy, że jeśli bieg będzie w miarę szybki, to żeby starać się oszczędzać energię. Już tyle razy znajdowałam się w takiej sytuacji, że byłam gdzieś na końcu, że nie czuję się zagrożona" - podkreśliła. Maliszewska z powodu pozytywnego wyniku testu na COVID-19 nie mogła wystartować na swoim koronnym dystansie 500 m. Spędziła kilka dni w izolacji bez możliwości normalnego treningu.
"Mój mózg myśli, że jest w tym samym miejscu, w którym był dwa tygodnie temu, jak byłam przygotowywana pod igrzyska, a nie pod siedzenie w izolacji. Może myślałam, że mam trochę więcej w nodze i tak też działałam. To nie był najlepszy bieg w moim wykonaniu. Ciężko jest myśleć o tym, że przyjechało się tu po medale, a człowiek nie jest w stanie wyjść z ćwierćfinału" - denerwowała się.
Polska panczenistka przyznała, że ostatnie dni były dla niej emocjonalnie niezwykle ciężkie.
"Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle razy płakałam. Wylałam tyle łez i nawet nie przez trening, dlatego że mnie nogi bolały, tylko przez wszystko, co się działo dookoła. Nie chcę się w żaden sposób usprawiedliwiać. Jest mi wstyd, że tak dobrze planowałam swoje starty, tak dobrze się czułam przed igrzyskami, a teraz... jest mi wstyd" - ucięła.
W Pekinie Maliszewska wystartuje jeszcze w finale B kobiecej sztafety oraz na 1500 m.
"Wiem, że starty na igrzyskach jeszcze się nie skończyły, jeszcze może być pięknie, ale dwa najlepsze dystanse, pod które tak naprawdę się szykowałam, są już za mną i na razie jest mi z tym źle" - zaznaczyła.
Od początku igrzysk Polka otrzymywała wyrazy wsparcia od innych sportowców i kibiców.
"I to jeszcze bardziej boli, że tak dużo ludzi mi kibicowało, tyle świetnych słów dostałam i każdy mówił mi: +Natalka, ty dla nas już wygrałaś+. Ale to nie jest to, co ja chciałam wywieźć stąd. To ma swoje plusy niesamowite. Tacy kibice to skarb i bardzo to pokazuje, że będą na dobre i na złe, ale ja jako sportowiec muszę to wszystko przetrawić sama i jakoś wrócić do siebie. Ja na te igrzyska nie pracowałam cztery lata, tylko 15, od kiedy w ogóle zaczęłam jeździć na łyżwach. Następne nie będą za pół roku czy rok, żebym mogła się odkuć. Okres czteroletni jednak trwa, ja też robię się starsza... Przed tymi igrzyskami czułam, że to jest mój moment, ale teraz nie wiem, jak to będzie wyglądało za cztery lata" - przyznała.
Maliszewska zapowiedziała, że postara się w sobotę obejrzeć na żywo występ swojego partnera - panczenisty Piotra Michalskiego. Tego dnia wystartuje on na 500 m.
"Dzisiaj już nie mógł przyjechać do mnie na halę, ale wiem, że Piotrek czuje się tak dobrze, że chce mi się płakać na samą myśl, że ten gość może naprawdę napisać jutro piękną historię. Bardzo się cieszę, że jego nic z takich rzeczy nie dotknęło i tak pięknie się rozwija, bo jemu, jak nikomu, piękne wyniki i miejsce w historii się należą" - zakończyła.
W wyścigu z udziałem Polki zwyciężyła Koreanka Yubin Lee.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.