Historia wypraw na południowy kraniec Ziemi trwa od końca XIX wieku, a wyścig Amundsena i Scotta to jedno z najbardziej pasjonujących i dramatycznych wydarzeń w historii eksploracji planety.
Nad ranem 13 stycznia Mateusz Waligóra z Wrocławia dotarł samotnie na biegun południowy. To ogromny sukces polskiego podróżnika - przed nim samotnie na południowy kraniec Ziemi dotarło tylko trzech Polaków.
Przeczytaj też: Mijają 33 lata od śmierci Kukuczki - co wydarzyło się na ostatniej wyprawie?
Ekspedycja Waligóry miała dużą wartość sportową: podróżował samotnie, na nartach, nie korzystając z żadnego wsparcia z zewnątrz, w dodatku na ostatnich odcinkach długiej na 1200 km trasy znacznie przyspieszył, dzięki czemu osiągnął cel w czasie poniżej 60 dni. Informację o jego sukcesie jako pierwsze przekazało radio RMF FM, nadając też bezpośrednie połączenie ze zdobywcą bieguna. Co mówił Waligóra tuż po dotarciu do celu?
To na pewno uczucie, które trudno opisać słowami. Kiedy tak długo marzyło się o jakimś celu, tak długo pracowało na ten cel i nagle realizuje się to marzenie, to z jednej strony jest ogromna radość, ale też z drugiej strony jakaś pustka, bo co tu teraz robić? Mam takie uczucie, jakkolwiek to zabrzmi, że po dojściu do bieguna ja już naprawdę w tym, co robię zawodowo, a miałem to szczęście zamienić swoją pasję w pracę, już nic nie muszę.
/Mateusz Waligóra/
Teraz czeka go podróż powrotna - już nie pieszo, ale małym samolotem, który odleci ze zlokalizowanej tuż obok bieguna całorocznej stacji badawczej Amundsen-Scott.
Historia pierwszego zdobycia bieguna - szaleńczy wyścig z tragedią w tle
Pojedyncze wyprawy w rejony kół podbiegunowych zdarzały się już przed 1800 r. Era szerokiej eksploracji Arktyki i Antarktyki rozpoczęła się trochę przy okazji. Konkretnie przy okazji poszukiwania nowych łowisk fok i wielorybów mniej więcej w pierwszej połowie XIX w. Jednak intensywna, systemowa i ukierunkowana już typowo badawczo eksploracja tych terenów to druga połowa tego stulecia. Stopniowo - głównie Europejczycy i Amerykanie - zbliżali się do brzegów Antarktydy, odkrywając kolejne wyspy i lądując raz po raz na brzegu tego tajemniczego kontynentu. Jednak kwintesencją odkrywania tej ziemi stał się wyścig o pierwsze zdobycie bieguna, w którym wzięły udział dwie ekspedycje: dowodzona przez Norwega Roalda Amundsena i prowadzona przez Brytyjczyka Roberta Scotta.
Amundsen pierwotnie planował zaatakować biegun północny, ale informacja, że dotarli już tam dwaj Amerykanie - Cook i Pearcy (dziś sukces obu amerykańskich wypraw jest kwestionowany) sprawiła, że zmienił cel ekspedycji. Pierwotnie nie informował jednak opinii publicznej o zmianie planów, cel misji przedstawił dopiero na krótko przez wypłynięciem z Madery.
Obie wyprawy wyruszyły w 1910 r. Norweska na pokładzie legendarnego już wtedy statku Fram, należącego do innego słynnego polarnika - Fridtjofa Nansena, zaś ekspedycja brytyjska korzystała ze statku Royal Navy i nazwie Terra Nova. Już wtedy obie wyprawy były odbierane jako próba bezpośredniej rywalizacji. Ekspedycja Scotta była przygotowywana wcześniej, Amundsen jedna, zmieniając nagle swoje plany, poinformował o tym brytyjskiego polarnika wysyłając mu telegram. Obaj obrali jednak inne drogi i strategię dotarcia do celu.
Norwegowie założyli główną bazę w rejonie Zatoki Wielorybiej - dzięki temu od celu - bieguna - dzielił ich o 100 km mniejszy dystans niż Brytyjczyków bazujących nad zatoką McMurdo. O ile jednak Amundsenowi i spółce od początku wszystko szło zgodnie z planem, o tyle wyprawie Scotta wręcz przeciwnie - pierwsze poważne problemy pojawiły się jeszcze zanim statek dotarł do kontynentu. Później było już tylko gorzej. Scotta zawiodły sanie motorowe, które w ekstremalnych warunkach nie dawały sobie rady i spowodowały wycofanie części polarników brytyjskich do bazy. Wkrótce potem wycofała się kolejna grupa, jeszcze przed osiągnięciem celu. Konsekwentnie w kierunku bieguna zmierzało już tylko pięciu polarników brytyjskich - wśród nich dowódca wyprawy.
Równolegle do nich postępy robiła ekspedycja Amundsena. W jej skład wchodzili wyłącznie doświadczeni polarnicy. W dodatku Norwegowie postawili na logistykę opartą o sprawdzone psie zaprzęgi i narty, rezygnując z nowoczesnych, ale nie przetestowanych w tych warunkach sań motorowych. Gdy 14 grudnia 1911 roku, niemal dwa lata od rozpoczęcia wyprawy, dotarli na biegun, nie zastali tam brytyjskiej flagi. Wbili w śniegi norweską, zaznaczając w ten sposób swoje zwycięstwo. Wśród pierwszych zdobywców bieguna południowego, poza Roaldem Amundsenem byli: Olav Bjaaland, Helmer Hanssen, Svere Hassel i Oscar Wisting. Najmłodszy z nich - Hasssel - miał 35 lat.
Brytyjscy polarnicy na biegunie - żaden z nich nie przetrwał drogi powrotnej.
Scott wraz z czterema towarzyszami również dotarł na biegun, jednak dopiero pięć tygodni później - 17 stycznia. Widok powiewającej flagi norweskiej musiał być dla niego bolesny. Choć zrealizował cel ekspedycji - stanął na najbardziej wysuniętym na południe skrawkiem planety, to zabrakło niewiele ponad miesiąca, by zrobić to jako pierwszy człowiek w historii. Jednak najgorsze dla Brytyjczyków miało dopiero nadejść. Prawdziwy dramat rozegrał się w drodze powrotnej. Ta została przez Scotta dobrze opisana w jego dzienniku. Najpierw zmarło dwóch spośród pięciu polarników. Pozostała przy życiu trójka (wśród nich Scott) rozbiła namiot zaledwie 18 kilometrów od jednego ze składów, gdzie czekał na nich zespół polarników, który miał zabezpieczać ich powrót. Być może gdyby Scott wiedział, że od bezpiecznego miejsca dzieli ich tak niewielka odległość, udałoby się zmobilizować wyczerpane ciała do ostatniego zrywu. Jednak 21 marca rozbili namiot, w którym ostatecznie wszyscy trzej zmarli. Scott jako ostatni.
"Żałuję, ale wydaje mi się, że nie będę już mógł dalej pisać. Wielki Boże, miej w opiece naszych najbliższych" - brzmiał ostatni zapis w dzienniku. Zamarznięte ciała polarników odnaleziono dopiero 12 listopada.
Przeczytaj też: Mijają 33 lata od śmierci Kukuczki - co wydarzyło się na ostatniej wyprawie?
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.