Wprowadzenie do walki w Libii amerykańskich samolotów bezzałogowych (dronów) i inne kroki wskazujące na coraz większe zaangażowanie militarne NATO wywołały w USA ponowną debatę o szansach powodzenia interwencji przeciw siłom Kadafiego.
Eksperci są zgodni, że z wojskowego punktu widzenia użycie dronów jest uzasadnione i może być skuteczne. Podkreślają jednak, że wciąż nie wiadomo, czy ograniczone środki stosowane przez NATO - które nie chce użyć wojsk lądowych - przeważą szalę na korzyść rebeliantów.
"Militarnie wprowadzenie samolotów bezzałogowych to bardzo dobre posunięcie. Umożliwiają one zrobienie zdjęcia celu, przeanalizowanie go i dłuższe ostrzeliwanie celu, a także dostarczenie rebeliantom informacji wywiadowczych dzięki tym zdjęciom" - powiedział PAP były podsekretarz stanu w Pentagonie Lawrence Korb. Znany komentator "Washington Post" David Ignatius ocenił jednak w piątek w radiu NPR, że użycie dronów było błędem politycznym, gdyż "jest to w świecie muzułmańskim symbol amerykańskiej arogancji". Korb zgodził się z tym częściowo, ale wyraził opinię, że w sumie ryzyko to się opłaca.
"Psychologicznie wykorzystanie dronów - wszędzie, np. w Iraku, Pakistanie i Afganistanie - nie jest popularne w krajach arabskich czy muzułmańskich. Korzyści jednak przeważają tu nad negatywami, ponieważ rebelianci potrzebują pomocy, a poza wysłaniem do Libii wojsk lądowych to najlepsze, co możemy na razie zrobić. To krok we właściwym kierunku" - oświadczył. Większość komentatorów wydaje się jednak sceptycznie oceniać szanse obalenia reżimu Kadafiego przy wciąż połowicznej pomocy NATO.
Piątkowy "Wall Street Journal" uznał, że wprowadzenie do walki samolotów bezzałogowych to słuszne posunięcie, podobnie jak wysłanie przez Francję i Wielką Brytanię doradców wojskowych do Bengazi i przeznaczenie przez USA 25 milionów dolarów na dozbrojenie powstańców. Zdaniem dziennika, NATO powinno jednak bardziej zdecydowanie im pomóc, gdyż "w strategicznym interesie USA jest usunięcie Kadafiego". "Najbardziej humanitarną polityką jest osiągnąć ten cel szybko, aby zmniejszyć cierpienia Libijczyków i ryzyko przedłużania wojny domowej" - pisze "WSJ" w artykule redakcyjnym.
Według konserwatywnej gazety, trzeba "przestać udawać, że ściśle trzymamy się litery rezolucji ONZ". Upoważnia ona społeczność międzynarodową tylko do "ochrony ludności cywilnej" w Libii, chociaż "przy użyciu wszelkich niezbędnych środków", ale nie do obalenia Kadafiego siłą. W innych komentarzach wyraża się też jednak wątpliwości, czy USA są przygotowane na wypadek, gdyby dyktatora udało się usunąć.
"Powstaje pytanie, czy mamy plany odnośnie do tego, co zrobimy, jeżeli rzeczywiście uda się pokazać Kadafiemu drzwi. (...) Istnieje możliwość, iż po odejściu Kadafiego nastąpi okres ciągłego gwałtownego oporu stawianego przez jego zwolenników albo krwawych porachunków urządzanych przez zwycięskich rebeliantów. Siła przetrwania okazywana przez wojska Kadafiego sugeruje, że walka postrzegana na ogół jako konfrontacja demokratów przeciw ciemięzcom może mieć bardziej mroczny, plemienny podtekst" - piszą w piątkowym "Washington Post" były dyrektor CIA Michael Hayden i były minister bezpieczeństwa kraju Michael Chertoff.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.