Jan Tomasz Gross nie stawia Polakom żadnych pytań. On histerycznie żąda przyznania się do winy - mówi w rozmowie z KAI historyk Marek Jan Chodakiewicz.
A oto pełna treść wywiadu:
Filip Meches: Zbiorowa publikacja pod Pańską redakcją „Złote serca czy złote żniwa?” to odpowiedź na najnowszą publikację Jana Tomasza Grossa. Czy jest ona potrzebna?
Marek Chodakiewicz: Tak. To odpowiedź udzielona na podstawie materiałów z toczących się od dawna solidnych badań, a nie histerycznych opinii formułowanych ad hoc, aby dać odpór adwersarzom. A przygotowani jesteśmy profesjonalnie. Przytaczamy argumenty, ilustrujemy je faktami. Ganimy tam, gdzie trzeba. I chwalimy podobnie.
FM: Może Gross stawia nam ważne pytania o wstydliwe fragmenty polskiej historii? W ten sposób pomaga zmierzyć się z faktami, które wolelibyśmy przemilczeć, zapomnieć o nich?
- Jan Tomasz Gross nie stawia Polakom żadnych pytań. On histerycznie żąda przyznania się do winy. Bez przeprowadzenia jakiegokolwiek procesu dowodowego, właściwie bez żadnych oryginalnych badań. Byłoby to kuriozum postnaukowe, gdyby nie wymiar popkulturowy tej histerii, którą nagłaśniają tuby propagandowe mediów post-PRL-owskich.
Żeby się z czymś zmierzyć, trzeba to najpierw poznać. A aby poznać, trzeba zbadać w spokoju. Najlepiej, żeby takie badania przeprowadzili, niezależnie od siebie, rozmaici naukowcy. I wtedy mogliby się w ezoterycznym kręgu pospierać i dojść do pewnego konsensusu. Albo i nie. Ale przynajmniej taka samoweryfikacja i wzajemna korekta doprowadziłyby do wyeliminowania najbardziej ekstremalnych pomysłów. Jan Tomasz Gross nie jest tym zainteresowany.
FM: Może Grossowi chodzi o to, że Polacy czerpią poczucie dumy z tego, że są ofiarami II wojny światowej i zarazem sprawiedliwymi wśród narodów świata. Chce on to przezwyciężyć, ponieważ zależy mu na przełamaniu pewnego jednostronnego spojrzenia na własną historię?
- Polacy mogą być dumni ze swojej postawy w czasie wojny. Ale nie wiem czy można być dumnym z bycia ofiarą. A Polacy naturalnie byli ofiarami wojny, ofiarami obu okupantów. I to na dość wielką skalę. Stąd przekonanie o martyrologii Polaków jest całkiem uprawnione.
Naturalnie – i znów jesteśmy na poziomie popkultury – świadomość narodowa charakteryzuje się tym, że pamiętamy przede wszystkim swoje tragedie i swoje triumfy. Mało zwracamy uwagi na bóle i osiągnięcia innych. Na przykład, w Polsce do niedawna prawie nic nie było wiadomo o sprawach żydowskich, zwłaszcza o Holokauście. Bardzo niewiele o tym wiedział nawet Żydowski Instytut Historyczny, co wytknął zresztą tej placówce śp. prof. Tomasz Strzembosz.
Inną sprawą jest jednak poziom wiedzy przeciętnego człowieka, a nawet przedstawiciela inteligencji, a inną konieczność dochodzenia do prawdy za wszelką cenę przez pewne jednostki. Dlatego od wielu lat piszę o tych sprawach sam. Reszta albo milczy albo przejęła paradygmat, który usiłuje w Polsce powielać Jan Tomasz Gross. To nie jest tak, że „zależy mu na przełamaniu pewnego jednostronnego spojrzenia na własną historię”. On chce, aby na poziomie popkultury przeciętny Polak przestał zwracać uwagę na „mit” o męczeństwie Polaków, a zaczął wyznawać jedynie martyrologię Żydów. Chodzi więc o wyrugowanie wśród Polaków odruchu koncentrowania się w pierwszej kolejności na sprawach swojego własnego narodu. Ma to osłabiać polską świadomość narodową opartą na tradycji, historii, chrześcijaństwie. W zamian Jan Tomasz Gross oferuje postmodernistyczną papkę ubraną w łzawy kostium pseudowspółczucia dla ofiar Holokaustu. Nie ma się co bowiem łudzić: Gross ma w nosie Żydów i ich cierpienie. Koszmar, przez który oni przeszli traktowany jest w tym przypadku instrumentalnie.
FM: A zatem książek Grossa nie można rozpatrywać jako głosu reprezentującego środowiska żydowskie w USA?
- Gross powiela od dawna istniejące antypolskie przesądy, rozpowszechnione wśród części amerykańskich Żydów. A jednocześnie jest to kontrkulturowy rewizjonizm historyczny, obecny zarówno w USA, jak i Polsce.
W USA dzięki Grossowi następuje coraz bardziej radykalna zmiana paradygmatu historycznego w odniesieniu do postawy Polaków w czasie wojny. Dość długo uważano ich za ofiary. Potem uznano za biernych obserwatorów. Teraz występują jako współsprawcy Holokaustu. I ten sam proces odbywa się w Polsce, z pewnymi tubylczymi korektami.
FM: Czemu ma to służyć?
- Każdy, komu się uda narzucić pryzmat interpretacyjny spojrzenia na historię staje się władcą dyskursu i obejmuje rządy dusz. Siłą inercji sprawuje władzę i czerpie z tego rozmaite korzyści, w tym i materialne. Gdy bowiem wszyscy się z panem zgadzają, a to co pan mówi jest powszechnie chwalone, to pańskie wypowiedzi wyśmienicie się sprzedają, bo są automatycznie reklamowane i upychane przez najlepsze wydawnictwa i księgarnie.
Na tym właśnie polegają owoce zwycięstwa danego paradygmatu, w tym przypadku postmodernistycznego. To, co neguje zwycięski paradygmat jest poddawane ostracyzmowi, spychane na margines, ignorowane. Kiedy ponownie zatriumfuje logocentryzm, będzie rządy dusz wrócą w ręce tych, którzy uprawiają historiografię budowaną na konkretnych faktach. To natura rzeczy.
FM: Czy Kościół w Polsce nie powinien wyrazić skruchy wobec społeczności żydowskiej za przypadki haniebnych zachowań niektórych Polaków – osób bądź co bądź ochrzczonych – w stosunku do Żydów w czasie wojny?
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.