Co najmniej 31 osób zginęło w niedzielę w Syrii, w tym w następstwie starć między domniemanymi dezerterami a siłami bezpieczeństwa lojalnymi wobec prezydenta Baszara el-Asada - poinformowała syryjska grupa praw człowieka (OSDH).
Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka (OSDH) podało, że 14 zabitych to cywile, a 17 to żołnierze i funkcjonariusze sił bezpieczeństwa, którzy zginęli w starciach z domniemanymi dezerterami.
W następstwie tłumienia trwających od ponad sześciu miesięcy protestów antyrządowych w Syrii zginęło, według danych ONZ, około 2900 ludzi. Demonstracje przeciwników są zazwyczaj pokojowe, lecz coraz częściej pojawiają się doniesienia o sunnickich dezerterach z armii, którzy zwracają broń przeciwko siłom bezpieczeństwa, w których dominują alawici. Alawici w Syrii zajmują większość stanowisk we władzach, alawitą jest też prezydent Asad.
Mające siedzibę w Londynie Obserwatorium Praw Człowieka poinformowało, że domniemani dezerterzy zabili ośmiu żołnierzy w zsynchronizowanych atakach na trzy posterunki wojskowe w północnej prowincji Idlib.
W mieście Hims siedmiu cywilów zostało zastrzelonych, kolejnych ośmiu ludzi zginęło w starciach między żołnierzami a domniemanymi dezerterami.
Położone 160 km na północ od Damaszku miasto Hims jest w ostatnich tygodniach miejscem najgwałtowniejszych aktów przemocy. Jest też głównym miejscem protestów antyreżimowych.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.