A potem winnych nie będzie

Andrzej Macura

Kościół ma 522 nowych błogosławionych. Wszyscy są ofiarami nie wojny, ale – jak to stwierdził kard. Amato – „radykalnego prześladowania religijnego”.

A potem winnych nie będzie

W Tarragonie odbyła się kolejna beatyfikacja męczenników wojny domowej w Hiszpanii. W sumie jest już ich 1,5 tysiąca. Znamienne, że wśród dziś beatyfikowanych zdecydowanie przeważają księża, klerycy, zakonnicy i zakonnice. Świeckich jest tylko kilkoro. Być może trudniej jest udowodnić, że świecki nie był zwykłą ofiarą terroru zwykle towarzyszącego wojnom domowym, a zginął z powodu swojej wiary. Nie wiem. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że powód jest inny: to owoc nienawiści do wszystkiego co nosi sutannę albo habit. Sama przynależność do stanu kapłańskiego, bycie klerykiem, zakonnicą czy zakonnikiem wystarczyła, by w oczach rewolucjonistów być wrogiem zasługującym na śmierć. Straszne. Ale taka sytuacja wcale nie byłą czymś wyjątkowym.

Właściwe wszystkie rewolucje od 1789 roku nosiły na swoich sztandarach walkę z chrześcijaństwem, co wyrażało się głownie w zabijaniu kapłanów. Tak było podczas rewolucji francuskiej, tak było na początku ubiegłego wieku w Meksyku, tak było podczas rewolucji październikowej w Rosji. Tydzień temu beatyfikowany został kleryk niższego seminarium Roland Rivi, zabity po II wojnie we Włoszech tylko z powodu tego, że nosił sutannę. Tak, we Włoszech. Po wojnie. Bojówki komunistyczne nie próżnowały. A pod koniec września beatyfikowano ks. Miroslava Bulešića. Też zamordowanego przez komunistów. W 1947 roku. O prześladowaniach Kościoła w innych krajach bloku komunistycznego, gdzie też odbywały się swoiste rewolucje w cieniu czerwonoarmiejców nie trzeba chyba specjalnie przypominać.

Chodziło tylko o wyrachowane zastosowanie metody „uderz w pasterza a rozproszą się owce”? Nie sądzę. Często była to zwykła nienawiść do wszystkiego, co się kojarzyło ze stanem duchownym. Śmierć włoskiego chłopca za to że miał na sobie sutannę dobitnie to unaocznia.

Skąd się brała ta nienawiść? Można dywagować na temat roli duchowieństwa w podtrzymywaniu „przedrewolucyjnych” porządków. Tyle że to wszystkiego nie tłumaczy. Po prostu istniało odgórne przyzwolenie do bicia „czarnych” jako wrogów postępu. W takiej atmosferze nie trzeba niczego specjalnie organizować. Oddolne inicjatywy obrońców nowych porządków wystarczą. Jak komuś przeszkadza, że piszę tak w kontekście prześladowani wierzących, to proszę sobie przypomnieć do czego doprowadził ten sam mechanizm podczas galicyjskiej rabacji (z 1846 roku).

A u nas? Znajomy ksiądz pewnie orzeknie znowu, że przesadzam i że martwi go moje radykalizowanie się. Trudno. Naprawdę wydaje mi się, że od co najmniej kilku lat mamy w Polsce do czynienia z próbą wywołania antyklerykalnej nagonki. Ostatnio, przy okazji ujawnienia wśród polskich księży kliku pedofilów, tego typu działania zyskały zdecydowanie na sile. Dlaczego uważam, że to nagonka? Bo wobec żadnej grupy społecznej nie zastosowano w ostatnich latach tak radykalnie odpowiedzialności zbiorowej. Wszelkie próby zauważenia, że przecież chodzi o pewien margines albo że na potrzeby podgrzewania atmosfery odgrzebuje się często sprawy dawno już zakończone w sądzie, kończą się krzykiem, że chce się kogoś usprawiedliwiać, kryć i chronić. Rozum już śpi, obudziło się co innego.

Nie zamierzam nikogo bronić, bo w tej chwili byłoby to walenie głową w mur. Zastanawiam się tylko ilu z owych „podgrzewaczy niechęci” do księży – w mediach, internetowych komentarzach, prywatnych rozmowach – będzie się czuło odpowiedzialnymi, jeśli na fali tej atmosfery dojdzie do jakiegoś nieszczęścia. Jak znam życie ludzie o znanych nazwiskach będą pisali/mówili  o zdziczeniu obyczajów, a anonimowi internauci z trudem będą ukrywali satysfakcję, że wreszcie się „czarnym” dostało. Pozostaje się modlić, by do takiej sytuacji nigdy nie doszło.