Czy charyzma to charyzmat?

I co mają ze sobą wspólnego o. Bashobora, Witek Wilk i św. Paweł?

Czy charyzma to charyzmat?

W weekend na ekranach naszych kin pojawił się „Paweł, apostoł Chrystusa” – nowy film Andrew Hyatt’a, który kilka lat temu nakręcił bardzo piękny, kameralny, biblijny obraz "Łaski pełna".

„Paweł…” jest filmem zrobionym już z nieco większym rozmachem (w obsadzie znalazło się np. miejsce dla znanych twarzy, takich jak Olivier Martinez, czy, przede wszystkim, Jim Caviezel, który w „Pasji” Mela Gibsona wcielił się w rolę Chrystusa), ale jest coś, co oba te filmy łączy. To dialogi, na których Hyatt - reżyser, a jednocześnie i scenarzysta – ewidentnie buduje swoje opowieści. Jeden szczególnie zapadł mi w pamięć po wczorajszym seansie.

Otóż w jednej ze scen widzimy, jak Łukasz odwiedza Pawła w rzymskim więzieniu i oferuje się, że chętnie spisze jego nauki, refleksje i przemyślenia. Jednak Paweł się waha. - Przecież to Chrystus jest najważniejszy – nie ja. To On powinien być w centrum, a Jego słowa są istotniejsze niż moje... – mniej więcej coś takiego słyszymy z ekranu.

Momentalnie pomyślałem wtedy o wszystkich tych naszych topowych, współczesnych ewangelizatorach, takich jak o. Bashobora, Marcin Zieliński, Szymon Hołownia, Witek Wilk, Marcin Jakimowicz… Czy mają podobne wątpliwości, jak św. Paweł? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że właśnie coś takiego często im się zarzuca, bo już nie raz zdarzało mi się czytać, a i czasami moderować internetowe komentarze w tym stylu. Najczęściej były to rzecz jasna hejt-komentarze (że się lansują, że katocelebryci i w ogóle jedna wielka ściema, przykrywana medialną charyzmą).

Ja wierzę jednak w to, że charyzma to… charyzmat. Że jeśli ktoś, głoszący Chrystusa, przyciąga na stadiony, czy do kościołów tłumy, to dzieje się tak dlatego, że ma on ten niezwykły dar opowiadania o Jezusie, który pochodzi właśnie od Boga. I że nie chodzi się na Hołownię, czy Bashoborę, tylko dlatego, że to jest modne.

Powiem więcej: bardzo dobrze, że się chodzi. Zwłaszcza dziś, gdy z roku na rok zmniejsza się liczba osób praktykujących wiarę, a niedzielna Msza święta coraz częściej wygląda jak nabożeństwo dla grupki seniorek.

Przykre, ale prawdziwe.