Najpiękniejsza liturgia

Coś, co kiedyś budziło zachwyt, dziś jest bladym wspomnieniem. To, co pozostawało na marginesie naszych przeżyć, dziś jest w ich centrum.

ks. Włodzimierz Lewandowski xwl ks. Włodzimierz Lewandowski

Ileż emocji wywołała redakcyjna sonda o najpiękniejszej liturgii Triduum Paschalnego. Przy czym nie chodzi o ilość głosów, ale o zamieszczone komentarze. Sam mam ochotę dołożyć trzy grosze i poprzekomarzać się z jej twórcą (wiem, ale nie powiem). Bo w tak postawionym pytaniu jest ukryty błąd.

Jeśli przyjrzeć się całemu Triduum przez pryzmat zamieszczonych w mszale tekstów i objaśnień liturgia trzech świętych dni jest całością, choć zakłada przerwy w czasie. Co bardziej uważni jej uczestnicy już dawno spostrzegli, że rozpoczynający celebrację znak krzyża jest przed Mszą Wieczerzy Pańskiej, a rozesłanie dopiero na zakończenie Wigilii Paschalnej. Liturgia Męki Pańskiej na dobrą sprawę jest jak starotestamentalny Melchizedek – nie ma początku ani końca. Co oczywiście nie wyklucza, że jedną z części tej celebracji przeżywamy mocniej, coś w nas porusza, uwalnia nowe energie, sprawia, że idziemy dalej. Zresztą wiek, doświadczenie na drodze wiary, miejsce przeżywania, też mają swoje znaczenie. Inaczej uczestniczy się w Triduum będąc nastolatkiem, inaczej przeżywa je duchowny, jeszcze inaczej świecki.

Widzę to spoglądając wstecz, na swoje osobiste doświadczenia. Dla stojącego przy ołtarzu dziecka najważniejsze były oczywiście dzwonki. Później możliwość wejścia na wieżę i uderzenia w największy dzwon, gdy zabrzmiało „Chwała na wysokości Bogu”. Nastolatek miał inne marzenia. Wejść na strych katedry i ze sklepienia odsłonić w Wielki Piątek Krzyż Tumski. Ileż emocji towarzyszyło oczekiwaniu z przyłożonym do otworu uchem na śpiew: „Oto Drzewo Krzyża…” Był też moment w odczuciu niektórych ocierający się o świętokradztwo. Gdy diakon ubrany w bogate liturgiczne szaty (trząsł się ze strachu bardziej niż drabina, po której miał się wspiąć) nie był w stanie ustawić monstrancji w tak zwanym grobie, z pomocą przyszedł mu trzymający drabinę nastolatek, chwycił Pana Jezusa i umieścił tam, gdzie diakon nie był w stanie dotrzeć. Na szczęście działo się to „za kulisami” i nikt nie zauważył.

Zdarzały się także momenty, kiedy humor ocierał się o dramat. Gdy przeżywający zawsze mocno liturgię Wigilii Paschalnej świętej pamięci biskup Jan Zaręba rozpędził się, zdarzyło mu się zapytać: Czy wyrzekacie się chrztu, aby żyć w wolności dzieci Bożych? Oczywiście wszyscy zgromadzeni odpowiedzieli gromkim „wyrzekamy się”, a my, ministranci, chcąc ukryć śmiech uciekliśmy do zakrystii.

Co nie znaczy, że ta przeplatająca prozę i humor z głębią liturgia nie przemawiała. Nigdy nie zapomnę – o czym już kiedyś pisałem – celebracji Liturgii Męki Pańskiej po przewodnictwem księdza biskupa Kazimierza Majdańskiego. Trzeba było widzieć i słyszeć jak ten więzień Dachau, współczesny męczennik, brał do ręki relikwiarz i śpiewał: „Oto Drzewo Krzyża…” Gdy patrzę z perspektywy czasu nie mam najmniejszej wątpliwości, że właśnie ta przeżywana przez lata we włocławskiej katedrze liturgia Triduum ukształtowała moje powołanie kapłańskie. Gdy byłem w klasie maturalnej ówczesna zakrystianka, ś.p. siostra Alberta, szeptała kościelnemu: panie Stefanie, on chyba pójdzie de seminarium, bo dziś siedzi całą Mszę przy ołtarzu i nie krytykuje kleryków. Coś w tym było…

Parafia również zmienia sposób przeżywania Triduum. Inne emocje towarzyszyły celebracji, gdy po raz pierwszy dwunastu ministrantom umywałem nogi, inne, gdy podczas ubiegłorocznej Wigilii Paschalnej zgromadzona przy ołtarzu wspólnota oklaskami witała ochrzczoną w jej trakcie Zosię. Emocje zmieniają natężenie, pojawiają się w różnych momentach, ten sam jest Chrystus, który żyje i działa w swoim Kościele.

Celowo posłużyłem się nagromadzeniem wspomnień, byśmy wspólnie uświadomili sobie, że odczucia co jest najpiękniejsze, najgłębsze, zmieniają się wraz z naszym dojrzewaniem w wierze. Coś, co kiedyś budziło zachwyt, dziś jest bladym wspomnieniem. To, co pozostawało na marginesie naszych przeżyć, dziś jest w ich centrum. Nie należy się tego wstydzić, tym bardziej robić sobie z tego powodu wyrzuty sumienia. Jesteśmy w drodze. O jednym trzeba tylko pamiętać. Jak napisał w „Wiecznym Galilejczyku” arcybiskup Fulton Sheen, choćbyśmy nie wiem jak głęboko w naszym przeżywaniu Triduum sięgnęli, „boskość jest zawsze głębiej”. Wówczas każda przeżywana liturgia będzie tą najpiękniejszą.