Klimat dla powrotów

Nie zawsze można kogoś zatrzymać. Zawsze można zostawić otwarte drzwi.

ks. Włodzimierz Lewandowski xwl ks. Włodzimierz Lewandowski

Jednych bolą, inni nie skrywają satysfakcji. Odejścia. Były od zawsze. Kiedyś, gdy wszechobecne media nie śledziły każdego kroku, mało kto o nich wiedział. Ale i styl odejść był inny. Bez trzaskania drzwiami. Choć powody były, są i będą złożone. Nigdy nie będzie winna jedna strona. Ta odchodząca. Ktoś się pogubił, ktoś mu w tym pomógł. Dawni przyjaciele (jeśli dawni, byli przyjaciółmi?) ukradkiem przechodzili na drugą stronę ulicy, udając, że nie widzą. Inni, widząc problem, czekali, aż się utopi, by móc z satysfakcją powiedzieć: a nie mówiłem…

Nie miałem komu opowiedzieć o swoich problemach… Trochę jak z tym chromym nad sadzawką. „Nie mam człowieka…” Czyli brak słuchu z jednej, lęk przed odrzuceniem z drugiej strony. Wspólnota eucharystyczna owszem, relacje, więzi, odpowiedzialność za siebie nawzajem, już gorzej.

Oddajmy głos praktykowi. Jean Vanier w jednej ze swoich książek pisał: „dopóki niektórzy ludzie będą się bali wypowiadać ze strachu przed osądem lub odrzuceniem; ze strachu, że zostaną uznani za ‘głupków’ – dopóty jest to dowodem, że musimy dalej się rozwijać. Sercem wspólnoty musi stać się słuchanie drugiego człowieka – słuchanie serdeczne i pełne szacunku, które odnajdzie w drugim człowieku to, co w nim najpiękniejsze i najprawdziwsze.”

Być może jedną z przyczyn odejść są te wszystkie sytuacje, gdy słuchanie serdeczne i pełne szacunku zamieniono na stawianie warunków. Bo postawić przed bliźnim koszyk pełen pobożnych życzeń i obietnic bez pokrycia jest łatwo.

Wśród wielu kwiatków Jana Pawła II jest opowieść o spotkaniu z księdzem, który porzucił kapłaństwo i skończył jako bezdomny. Ktoś wpadł na genialny pomysł, by umożliwić mu spotkanie z papieżem, a ten, ku zdumieniu obserwujących, poprosił go o spowiedź. Wystarczyło tylko i aż tyle, by wrócił. Bo odkrył to, co w nim najpiękniejsze i najprawdziwsze.

Wczoraj (wtorek) minęła siedemnasta rocznica śmierci Marka Kotańskiego. Ileż wiary w człowieka musiał mieć twórca Monaru! Przecież każdy, kto choć odrobinę orientuje się w pracy z narkomanami wie, że sukces nie jest w niej gwarantowany. Tymczasem on otwierał drzwi także przed tymi, którzy po kilka razy uciekali, by wrócić w objęcia narkotyków.

Do świętego Franciszka Salezego przyszła kobieta. Wchodząc do gabinetu biskupa trzasnęła drzwiami a następnie zapytała: co zrobić, by zostać świętą. „Niech pani po cichu zamyka za sobą drzwi.” Dziś, gdy coraz częściej to nie wchodzący, ale wychodzący trzaskają drzwiami, zamiast moralizowania trzeba podejść i sprawdzić, czy aby drzwi się nie zatrzasnęły. I na wszelki wypadek je uchylić. Jak ów proboszcz, który po załatwieniu wszystkich związanych z „wypisaniem się z Kościoła” formalności podał na pożegnanie rękę mówiąc: proszę pamiętać, że zawsze można wrócić.

Nie jest sztuką pomóc komuś odejść. Sztuką jest pomóc mu wrócić.