Niepodróże

Czyli palcem po mapie i na pohybel lokalności.

Niepodróże

Jak to lata temu śpiewał zespół Myslovitz, a później także Marek Grechuta:

Kraków jeszcze nigdy tak jak dziś / nie miał w sobie takiej siły i / może to ten deszcz, / może przez tę mgłę…

…a może przez koronawirusa? - korci, żeby dodać od siebie.

W felietonie sprzed tygodnia było o niemożności pojechania do Cieszyna, więc dziś będzie o krakowskiej, koronawirusowej „niepodróży”. A przecież było już tak blisko.

Już sobie z żoną planowaliśmy wypad do Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa. Przede wszystkim na wystawę średniowiecznych wiraży w Muzeum Narodowym. Ale gdy ją otwierano, w połowie lutego, było jeszcze trochę za zimno. – Poczekōmy aż bydzie cieplij – zgodnie zadecydowały dwa bytomskie zmarzluchy. I tak czekają do dziś...

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Więcej czasu (a właściwie cały czas) w domu, to i wreszcie poczytać można książki, do których zawsze chciało się wrócić, ale jakoś tak, w czasach przedpandemicznych, nigdy się to nie udawało. A teraz, proszę: czytam i czytam i naczytać się nie mogę.

Oczywiście książek krakoskich, bo to na nie mnie ostatnio „wzięło”. I co ciekawe, choć za kryminałami niby nie przepadam, dwie pozycje, które aktualnie czytam, zaliczają się do tego gatunku.

Pierwsza z nich to „Sekret Kroke” Małgorzaty i Michała Kuźmińskich. Kroke, czyli w języku jidysz: Kraków. Przedwojenne realia (trochę jak ze słynnego, filmowego „Kabaretu” z Lizą Minelli), choć nie tylko. Sporo tu przecież żydowskiego mistycyzmu, alchemii, a gdzieś tam w tle mignie nam nawet sam Tomek z powieści Szklarskiego (teraz już jako dorosły oficer wywiadu). No i ten niesamowity, nocny świat.

Zagłębili się w wąskie uliczki Kazimierza. Zabudowa zrobiła się zupełnie niska. Warsztaty i sklepiki, które zajmowały najniższy poziom kamieniczek, pozamykane były na głucho, na pierwszym i często jedynym piętrze masywne, drewniane okiennice strzegły snu lokatorów. Uliczki były jak labirynt. Nierealne. Romanowowi przypomniał się, jak błądził kiedyś po Casablace, odurzony haszyszem, mając wrażenie, że unosi się trzy centymetry nad ziemią...

Drugi kryminał to „Kastor” Wojtka Miłoszewskiego. Tym razem czytelnik ląduje w Krakowie w latach ‘90 ubiegłego stulecia. Pamiętne, dzikie, uliczne targowiska, na których królowały dżinsowe katany, pstrokate ortaliony i muzyka chodnikowa puszczana z kaset, porządku próbowali zaś pilnować milicjanci, udający teraz policjantów, czyli klimaty jak z serialowej „Ekstradycji” z Markiem Kondratem, albo z „Psów” Pasikowskiego. Dobra, męska rzecz!

No więc podróżuję tak sobie, lekturowo, w czasie i przestrzeni, i coraz częściej zastanawiam się nad… znanym z mechaniki kwantowej zjawiskiem nielokalności. Bo niby jestem tu i teraz, a jednocześnie tam i wtedy.

Do tego ostatniego wątku zdecydowanie trzeba będzie jeszcze kiedyś wrócić… :)