Autodestrukcja feminizmu

Na naszych oczach „warto być kobietą” zamienienia się w „lepiej być mężczyzną”.

Autodestrukcja feminizmu

Połowa listopada, epidemii w Polsce dzień 255. Wiele wskazuje na to, że Unia (czyli de facto kto?) zechce narzucić Polsce arbitralne rozstrzygnięcia dotyczące tego, co jest, a co nie jest praworządne. Przy okazji zapowiada, że zadba o prawa rzekomo dyskryminowanych, nabierając wody w usta tam, gdzie dyskryminację widać gołym okiem. Ochoczo na te pomysły przystaje część polskich europarlamentarzystów wpisując się w bogatą tradycję zdrady naszej ojczyzny na rzecz własnych, partykularnych, interesów. Trwa też festiwal oskarżeń kardynała Dziwisza. Oskarżeń, których trzon, przynajmniej na razie, stanowią luźno związane z faktami domysły. Ot, podobnie jakby z faktu, że ktoś miał wypadek wysnuwać wniosek, że na pewno było pijany. Oskarżeń, nie ukrywajmy tego, badających grunt: naszą podatność na manipulację przed postawieniem podobnych zarzutów świętemu Janowi Pawłowi Wielkiemu. „Uderz w pasterza, a rozproszą się owce” to taktyka znana już w czasach biblijnych. A przecież w dobie toczącej się rewolucji obyczajowej powodu podejmowania takich działań chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Ale przy świętej niedzieli nie o tym chciałem pisać :)  Myślę, że warto zauważyć coś innego: oto w Hiszpanii feministki stanęły ramię w ramię z... Kościołem

Nie pierwszy to w ostatnich miesiącach taki przypadek. Niedawno podobna sytuacja miała miejsce w innym kraju. A chodzi o sprzeciw wobec nowych regulacji prawnych, które mocno liberalizują przepisy o zmianie płci. Projekt hiszpańskich socjalistów zakłada, że – zacytuję za KAI – „do zmiany płci w urzędzie stanu cywilnego nie byłaby już potrzebna wymagana obecnie terapia hormonalna czy oświadczenie lekarskie ani nawet zgoda rodziców w przypadku osób niepełnoletnich, lecz wystarczyłaby deklaracja słowna”. Że sprzeciwia się temu Kościół, wydaje się dość oczywiste. Ale czemu feministki?

Gdy dorastającemu młodzieńcowi zadać pytanie, czy cieszy się że jest mężczyzną, prawie zawsze entuzjastycznie odpowie, że oczywiście. I podziękuję Panu Bogu, że go stworzył chłopem. Gdy to samo pytanie zadać dorastającej kobiecie, odpowiedź dość często będzie brzmiała „a z czego tu się cieszyć?”. To zjawisko znane zwłaszcza wychowawcom różnych ośrodków:  o ile wśród mężczyzn pragnienie zostania kobietą to problem dość marginalny, to u kobiet, zwłaszcza w wieku dorastania, zdarza się on znacznie częściej. Bo młode kobiety stosunkowo często mają kłopot z zaakceptowaniem własnej płci. Dopiero z wiekiem zaczynają doceniać wartość bycia tym, kim są. Możliwość zmiany płci na podstawie prostej deklaracji, i to nawet osób małoletnich, wcale im w dojściu do tej akceptacji nie pomoże, ale ich kłopoty jeszcze pogłębi.

Z perspektywy feminizmu ważniejsze jest chyba jednak co innego. Walczył on i walczy o równouprawnienie kobiet. Tymczasem młode kobiety deklarujące, że wolą być mężczyznami, to wymierzony im policzek. To powiedzenie: gadajcie sobie co chcecie, znacznie lepiej niż babą jest być facetem. A że nie jest to wydumany problem świadczą niedawne doniesieni z USA, gdzie na uniwersytetach wśród młodych kobiet zapanowała moda na stawanie się mężczyznami. Za pomocą różnorakich terapii, nie tylko samych deklaracji. Wieloletnia walka feministek, podkreślanie, że  – upraszczając – kobiety są „równie dobre” jak mężczyźni właśnie jest wykpiwana przez same kobiety.

Największym paradoksem w tej sprawie jest jednak to, że problem ten wygenerowany został właśnie przez feminizm. Sprecyzujmy: lewicujący feminizm. Nie afirmował on kobiecości, ale walczył o to, by kobiety mogły być jak mężczyźni. By mogły kląć jak mężczyźni, jak mężczyźni palić fajkę i jak oni jeździć traktorem. Jeśli tak, to po co w ogóle być kobietą i walczyć o jakieś swoje prawa, skoro znacznie prościej zadeklarować, że jest się mężczyzną? Młode kobiety dążące do zmiany swojej płci wyciągnęły z postulatów feminizmu słuszny wniosek. Niestety, kiedy na taką konsekwencje feministycznych postulatów wskazywały „niefeministki” słyszały że są prowadzone na smyczy przez mężczyzn. Co słyszeli mężczyźni nie trzeba mówić....

Tak, feminizm walcząc o słuszne prawa kobiet – ot, prawo do nauki, swobodnego wyboru zawodu, uczestnictwa w życiu politycznym – nie zauważył bogactwa, jakim jest kobiecość, a sprowadził wszystko do pogoni za możliwością bycia jak mężczyźni. Teraz ten wąż zaczyna pożerać własny ogon.