Sekularyzacja?

Zadanie na najbliższe miesiące i lata. Wrócić, zwłaszcza w przepowiadaniu, do języka Ewangelii.

ks. Włodzimierz Lewandowski xwl ks. Włodzimierz Lewandowski

Zmiany w polskiej religijności, ze względu na pandemię, są raczej trudne do opisania z marszu. To, co widzimy i czytamy w portalach społecznościowych, nie zawsze oddają stan faktyczny. Zapewne dużo zależy od środowiska, osobowości duszpasterza, ale też nie można lekceważyć coraz większego lęku o przyszłość. Każącego zamknąć się w domu, izolować, unikać kontaktu. Ale w tym zamknięciu jest jakaś tęsknota. Nie tylko za normalnością. Także za powrotem do życia religijnego. Normalnego w takim znaczeniu, w jakim pojmuje je Kościół. Tu nie bez znaczenia są sakramenty święte. Dla wierzącego źródło łaski. Ona jest dla nas gwarantem nie tyle zdrowia, co nadziei. Sprawiającej, że nie poddajemy się zwątpieniu, nie popadamy w rozpacz, idziemy – mimo przeszkód – do przodu.

W tym kontekście dla człowieka wiary niezrozumiałe są propozycje typu: „idź do lasu, z Bogiem rozmawiać można wszędzie”. Ba, żeby to tylko o rozmowę chodziło. Wielki Czwartek z całą mocą uświadamia, że jednak nie tylko. Słowa o pożywaniu Ciała Syna Człowieczego i trwaniu w Nim jak latorośl w winnym krzewie porażają swoją oczywistością, każąc sugerującym modlitwę w lesie odpowiedzieć: „owszem, ale zając ani sarna Komunii świętej mi nie udzielą”. Przy czym proszę nie traktować tych słów jako zachęty do łamania związanych z pandemia ograniczeń. Nie, tu chodzi o wewnętrzne rozterki i ból, rozdzierający serce człowieka, nie wyobrażającego sobie Wielkanocy bez Komunii świętej.

Co nie znaczy, że sekularyzacja, czy jak kto woli laicyzacja, nie postępuje. Jej symptomy obserwujemy od dawna. Jedni je lekceważyli, inni karmili katastroficznymi wizjami końca chrześcijaństwa, prawda zaś, jak zwykle, leży po środku. Szkoda, że dyskusja o niej przybiera niekiedy karykaturalne (mówiąc delikatnie) formy, ograniczając się do powielania kalek. Więc dla jednych rozmawiający i próbujący zgłębić temat będą modernistami, dla innych lewakami, dla jednych i drugich rozwalającymi od środka Kościół ekstremistami. Gdy tymczasem chodzi o rzetelną analizę, pozwalającą zdiagnozować stan faktyczny i szukać rozwiązań pozwalających z nadzieją, optymizmem i radością kroczyć do przodu. Jej brak i towarzyszące mu zwalanie z uporem wszystkiego na wrogów Kościoła sprawia, że coraz bliżej nam do miejsca, opisanego nie tak dawno przez znanego katolickiego karykaturzystę: „mamy już tylu wrogów, że nie ma komu głosić Ewangelii”.

Ciekawym spostrzeżeniem w tym temacie podzielił się przed kilkoma dniami na Facebooku ojciec Jacek Prusak SI. Jego zdaniem korzeni sekularyzacji trzeba szukać w języku, jakim posługują się ludzie Kościoła. Hermetycznym (widzę, sam go niekiedy używam), abstrakcyjnym, oderwanym od życia, utwierdzającym w przekonaniu, że wiara i jej rytuały i życie, to dwie odmienne i zupełnie sobie obce rzeczywistości.

Czytając jego refleksje przypomniałem sobie obraz sprzed włocławskiej katedry. Przed kilkudziesięciu już laty, po Gorzkich Żalach, ze świątyni wychodziły dwie panie. Jedna była gospodynią znanego profesora, specjalisty od homiletyki, ś.p. księdza Mariana Rzeszewskiego, druga katedralnych wikariuszy. „Ależ mądrze – powiedziała ostatnia – dziś ksiądz profesor kazał. Ale co takiego mądrego – zapytała druga – powiedział. Ać, pani, nie pytaj. Kazał tak mądrze, że nic nie zrozumiałam”.

Ten mądry, uczony, niezrozumiały, stąd coraz bardziej odległy od życia język, nie jest właściwy tylko kazaniom. Analizuję niekiedy pod tym kątem wezwania do modlitwy wiernych. Ileż w nich, często, ideologicznej nowomowy. Tej całej troski o integralny rozwój, chrześcijańskie wartości i.tp., niekiedy zupełnie oderwanej od czytanego i rozważanego przed kilkoma minutami Słowa Bożego. A już zupełnie nie mogłem pojąć dlaczego w dość znanych pomocach duszpasterskich, w Uroczystość Zwiastowania Pańskiego, pięć z sześciu wezwań tejże modlitwy dedykowane było obronie życia. Wiem, temat ważny. Ale czy to powód, by w tak wielkie święto wszystko sprowadzić do jednego?

Zadanie na najbliższe miesiące i lata. Wrócić, zwłaszcza w przepowiadaniu, do języka Ewangelii. Charakteryzującego się przede wszystkim wielką prostotą. Bez lęku, że coś zostanie pomniejszone, spłycone, pominięte. Bo prostota, jak zauważył kiedyś poeta, nie na spłycaniu polega. Idealna prostota to taka forma, gdy „już nic dodać i nic ująć nie można”. (Może warto ćwiczenia z homiletyki wzbogacić o umiejętność tworzenia Haiku?) Odnalazłem tę prostotę w rozważaniach, jakie w Wielki Piątek towarzyszyć będą rzymskiej Drodze Krzyżowej. Ich autorami są dzieci. Kto wie, może do naszych mądrych gremiów, rad parafialnych, diecezjalnych i ogólnopolskich, trzeba będzie włączyć/zatrudnić małoletnich recenzentów. Oni najlepiej wskażą co jest żywa treścią, a co teologiczną, oderwaną od życia i prowadzącą do jeszcze głębszej sekularyzacji, abstrakcją. Niech zwiastunem tego nowego, dziecięcego, ale i ewangelicznego języka, będzie modlitwa, jaką usłyszymy na zakończenie rozważania przy ósmej stacji rzymskiej Drogi Krzyżowej:

„Panie, dobry Ojcze,
uczyń nas wiarygodnymi świadkami Twojego miłosierdzia;
spraw, aby nasze słowa i czyny
zawsze były szczerym i bezinteresownym znakiem miłosierdzia
wobec każdego brata.
Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.”