Kraków: Miasto po śmierci Papieża

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 15.04.2005 05:55

200 tys. rozdanych znaczków, setki tysięcy ludzi na spontanicznych marszach, na mszach i na koncertach, tysiące podpisów w księgach kondolencyjnych. I wszystko można było szybko zorganizować. Jak? - zastanawia się Gazeta Wyborcza.

200 tys. rozdanych znaczków, setki tysięcy ludzi na spontanicznych marszach, na mszach i na koncertach. - Krakowski "papieski tydzień" udał się dobrze , bo krakowianie sami chcieli godnie oddać hołd swojemu Papieżowi. Młodzież pierwszy raz na taką skalę i w takim celu wykorzystała nowe sposoby komunikacji. A służby miejskie potrafiły się sprężyć. - Niezręcznie mówić, że byliśmy na to przygotowani. Nikt nie był, bo każdy chciał, żeby wciąż i długo żył - zaznacza Izabela Osmenda z biura prasowego krakowskiego magistratu. Z drugiej strony - dzień po śmierci Papieża już od rana pracownicy urzędu rozdawali krakowianom znaczki z okrytym kirem herbem miasta. Część z nich była przygotowywana, kiedy zaczął się kryzys zdrowia Ojca Świętego, resztę dodrukowano już po śmierci. Największe wrażenie zrobił jednak marsz młodzieży, którego uczestnicy (150 tys. ludzi!) skrzyknęli się przez internet i SMS-y. Policja dowiedziała się o nim kilka godzin przed jego startem. - Sprawne zabezpieczenie przejścia przez miasto było możliwe z kilku powodów. Nadzwyczajne okoliczności spowodowały, że uczestnicy pochodu byli o wiele bardziej zdyscyplinowani niż na przykład podczas papieskich pielgrzymek. Dlatego tego wszyscy bez sprzeciwu i dyskusji wykonywali nasze polecenia - tłumaczy Andrzej Skowroński, miejski komendant policji. - Poza tym za zabezpieczenie marszu odpowiedzialna była ta sama ekipa, która odpowiadała za organizację papieskich pielgrzymek. Znamy się dobrze i rozumiemy bez słów - dodaje Skowroński. Był też drugi marsz - biały. Ulicami miasta przeszło na Błonia 600 tys. osób. - O tym marszu dowiedzieliśmy się dwa dni wcześniej. Korzystaliśmy z doświadczeń z pielgrzymek, współpracowaliśmy ze stroną kościelną. W urzędzie powstał specjalny sztab złożony z przedstawicieli wszystkich miejskich służb. Zgłaszali się wolontariusze, harcerze. Trzeba było wszystko załatwiać natychmiast, dlatego pracowaliśmy 24 godz. na dobę, niektórzy pracownicy w ogóle nie wychodzili z urzędu - przypomina rzecznik prezydenta Krakowa Marcin Helbin. - Na szczęście mogliśmy być pewni jednego - będzie spokojnie. Czy te doświadczenia będzie można wykorzystać w przyszłości? Marcin Helbin: - Skoro dzięki SMS-om i poczcie elektronicznej mogło się zorganizować sto tysięcy młodych ludzi, to i my nie mieliśmy wyjścia. Przepływ informacji między jednostkami miasta również był szybki. I to doświadczenie przyda nam się przy organizacji wszystkich imprez i uroczystości.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona