Ks. Roman Kanafek przywiózł Znaki Miłosierdzia do każdej parafii w diecezji
Ks. Roman Kanafek przywiózł Znaki Miłosierdzia do każdej parafii w diecezji
Urszula Rogólska /Foto Gość

Kablożerne kuny i uciekający rekolekcjonista

Brak komentarzy: 0

Urszula Rogólska

publikacja 20.06.2016 17:24

Przez 21 lat swojego kapłaństwa ks. Roman Kanafek, kustosz peregrynujących Znaków Miłosierdzia, nie udzielił sakramentu namaszczenia tylu chorym, ilu w ciągu minionych 9 miesięcy. Nigdy wcześniej też nie jeździł samochodem uprzywilejowanym.

Jeden problem z głowy - auto uruchomię. Ale co z dokumentami?! Dzwoniliśmy dziesiątki razy do ojca rekolekcjonisty, ale miał wyłączony telefon. Pojechałem bez papierów do Kęt-Podlesia, a tam biskup Piotr Greger patrzy na mnie i pyta: "Coś taki nerwowy?". To ja szybko streszczam sprawę. A biskup: "Nie martw się, będzie cię prowadzić Boże Miłosierdzie". A ja swoje: "A jak ktoś we mnie wjedzie?". Biskup tylko się uśmiechnął: "Nie martw się...". Ale jak się nie martwić. W tym czasie wikary z Bulowic ks. Łukasz Brzeziecki pognał samochodem za ojcem rekolekcjonistą do Krakowa i przywiózł mi torbę…

Komża ks. Romka

- Jest jeszcze taka prozaiczna sprawa jak… pogoda, a moja komża - wspomina ks. Kanafek. - Nieraz zdarzyło się, że deszcz, śnieg, błoto pośniegowe - i od raz było je widać na komży. Kiedyś jedna z sióstr zakonnych mi mówi: "Moja kobieca wrażliwość nie pozwala mi wypuścić księdza w tej brudnej komży". Mówię, że za dwa tygodnie będzie przerwa, to ją sobie wypiorę. Siostra się uparła: "To ja dam księdzu inną, a jutro dostanie ksiądz swoją - wypraną". I tak zrobiła. A za dwa dni przyszła taka plucha, że komża wyglądała tak jak wcześniej - śmieje się ksiądz kustosz.

Na trasie zawsze mógł liczyć na pomoc strażaków. - Dzięki nim zawsze byliśmy na czas. Przejazd przez Andrychów i Kęty w godzinach szczytu trwał 20-40 sekund. Jedynie na moście w Andrychowie chwilę musieliśmy postać. Nigdy wcześniej nie jeździłem samochodem uprzywilejowanym - śmieje się.

Kustosz Znaków Miłosierdzia przejechał 4 tys. km za kierownicą auta-kaplicy

Kustosz Znaków Miłosierdzia przejechał 4 tys. km za kierownicą auta-kaplicy
Urszula Rogólska /Foto Gość

Ruchem węża

Niezłego główkowania wymagały wejścia z obrazem do kościołów. Najtrudniej było w salezjańskiej parafii Miłosierdzia Bożego w Oświęcimiu, gdzie obraz trzeba było wynieść wąską klatką schodową na piętro. W ogóle nie udało się go wnieść do domu sióstr Córek Bożej Miłości w Wilkowicach, gdzie miał przeczekać przerwę świąteczna na Boże Narodzenia. Czekał więc w Komorowicach. Niełatwo było w małych drewnianych kościółkach w Zamarskach czy na Kubalonce.

- Nawet w dużych kościołach zdarzały się trudne sytuacje, bo mają niskie drzwi, a zaraz w przedsionku wiszą lampy. Nawet niosąc obraz na drążkach, trzeba by się poruszać ruchem węża. Wnosiliśmy więc obraz na leżąco. Bardzo trudny wjazd czekał na nas w Przyłękowie, pod stromą górkę. Był 4 listopada - spadające liście, ślisko. Ale ksiądz proboszcz i strażacy tak uporządkowali drogę, że nawet drobnego listka na niej nie było.

Do Krakowa ekspresem

W jednej jedynej parafii w całej diecezji w czasie peregrynacji nie było łagiewnickich relikwii Apostołów Miłosierdzia - w parafii Miłosierdzia Bożego w Miliardowicach, gdzie Znaki przybyły… w Niedzielę Bożego Miłosierdzia. Na ten dzień musiały wrócić do Łagiewnik. - Do Miliardowic zawiozłem relikwie św. Faustyny i św. Jana Pawła II pożyczone z Komorowic - opowiada ks. Kanafek.

Logistyczna operacja przemieszczania relikwii między Krakowem i trzema parafiami w tych dniach też wymagała nie lada gimnastyki. - Wystarczyło, że wstałem o trzeciej rano, o szóstej byłem w Krakowie, a o dziewiątej już odprawiałem Mszę św. dla chorych przy relikwiach w Ligocie - śmieje się ks. kustosz.

Rok z Miłosierdziem

- Bardzo dziękuję wszystkim księżom proboszczom i wspólnotom zakonnym, które mnie gościły - za pomoc, wielką życzliwość i otwartość - przyznaje ks. Kanafek. - To był dla mnie bardzo intensywny rok. Właściwie nie miałem czasu na cokolwiek innego, łącznie z załatwianiem wszelkich spraw urzędowych. Nawet kiedy była przerwa w nawiedzeniu parafii, Znaki wędrowały po klasztorach i domach zakonnych, gdzie też musiałem być. Ale ta posługa dawała mi wielką radość. Odprawiałem Msze św. dla chorych, dużo spowiadałem. W konfesjonale ludzie często mi dziękowali. To bardzo budujące. Przez 21 lat mojego kapłaństwa nie namaściłem tylu chorych, ile w czasie peregrynacji. Myślę, że to na pewno tysiące ludzi. Co jeszcze - przez cały ten czas nie zdarzył mi się ani jeden dzień, żebym z powodu choroby musiał się położyć do łóżka - choć wszędzie biegałem bez czapki... Miłosierdzie Boże...

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona