Co wiemy o abp. Dziwiszu?

www.kul.lublin.pl/a.

publikacja 03.06.2005 12:16

Abp Dziwisz często mówił dziennikarzom "Pamiętajcie, że mnie nie ma". Zawsze był w cieniu. Co o nim wiadomo?

Nie oznacza to jednak bynajmniej zamknięcia Papieża w wieży z kości słoniowej, polegającego na hermetycznej izolacji Ojca Świętego od tętniącego życiem Kościoła i świata. Wzorcowa roztropność, głębokie doświadczenie, wnikliwa znajomość życia Kościoła, przez Ks. Biskupa mającego do dyspozycji wyspecjalizowane służby Stolicy Apostolskiej, wszystko to zapewnia Ojcu Świętemu optymalny wgląd we wszystko, co jest niezbędne i miarodajne w skutecznym pełnieniu Jego roli jako Następcy Świętego Piotra. Ten harmonijny tok kroczenia swoją niepozorną ścieżką synowskiego zatroskania o kroczącego coraz to szerszą drogą Pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II doznał 13 maja 1981 roku gwałtownego wstrząsu. Na tej szerokiej drodze Pontyfikatu pojawił się jak grom z jasnego nieba śmiertelny zator, który sprawił, że ta niepozorna ścieżka nie tylko stała się jaskrawo wyrazista, ale gwałtownie wdarła się na ten papieski szeroki dotąd szlak Pontyfikatu. Odtąd ks. Stanisław to już nie tylko troskliwy i wierny Syn ukochanego Ojca, ale maksymalnie czujny, miłujący Samarytanin śmiertelnie ugodzonego Papieża, Pasterza Kościoła powszechnego, Ojca obejmującego swoim wielkim sercem wszystkich ludzi. A więc w imieniu ich wszystkich i w imieniu nas wszystkich pełni ks. Biskup Dziwisz od tamtego dnia, od tamtej godziny 1717 targanych krzykiem serc: Boże pomóż, Boże daj zwycięstwo tego gasnącego życia nad czającą się śmiercią. Ten krzyk usiłujący przebić niebiosa zmartwiałych z bólu rodaków i nie tylko, najdonioślej brzmiał Księże Biskupie w Twoim sercu. Słyszeliśmy go wszyscy patrząc na Jego zmienioną konwulsją umierania twarz i na Twoją Księże Biskupie Stanisławie, twarz nie tylko do głębi przerażoną, ale równocześnie napiętą do bólu pytaniem i co teraz: odległe Gemelli, czy bliskie na wyciągnięcie ręki "Santo Spirito". Wybrałeś, jak wiadomo Gemelli i dobrze wybrałeś. Ale to ani ten nasz ziemski krzyk "Boże ratuj", ani Twoja po ludzku krańcowo ryzykowna decyzja, to samo niebo, a w nim Ona, Matka Boża, jak powie sam Ojciec Święty, pokierowała torem wystrzelonej ręką szaleńca kuli tak, iż ten tor ostatecznie prowadził nie ku śmierci, a ku życiu. I Ty Księże Biskupie byłeś tego misterium ścierania się życia i śmierci Papieża, z nas śmiertelników najbliżej, z duszą wypełnioną najżarliwiej tym naszym krzykiem "Boże ratuj". I Tyś był tego wszystkiego "Testis maxime proximus". I tam i wtedy zrodził się ten fundamentalny argument dzisiejszego pokornego proponowanego podarku, który nazwałem na początku tej wypowiedzi doktor maximi testimonii maximae causae. Bo czujemy się szczerze wdzięczni, mało, głęboko dłużni za to bycie tam i wtedy, my członkowie tego Uniwersytetu, którego korytarzami On chodził a sale wykładowe wypełniał swoją nieprzeciętną wiedzą. Dziękujemy i spłacami pokornie dług za to, co było potem, spowodowane kilkakrotnymi pobytami w Gemelli i wycisnęło piętno na tym życiu do dzisiaj, wobec tego iż Pontyfikat Jana Pawła II stawał się coraz to bardziej niesieniem krzyża, bycie przy Nim Jego Ekscelencji stawało się drogą pełną miłości wiernego zatroskania, by ta droga przez mękę była do zniesienia. A więc Cyrenejczyk nie z przymusu, ale z synowskiej potrzeby miłującego serca, czujny, gotowy do każdej pomocy, zatroskany by ta droga była jak najmniej wyboista i uciążliwa. A nie było to łatwe przy tytanicznej pracy, dyscyplinie wewnętrznej i gotowości do ryzyka Papieża. I to jest kolejna serdeczna racja motywująca promocję z jaką stajemy przed Księdzem Biskupem.

Więcej na następnej stronie