Adwokaci pasażerów statku Costa Concordia uważają, że przyczyn jego katastrofy nie można sprowadzać do "chwili szaleństwa kapitana" Francesco Schettino i "inercji" załogi. Ich zdaniem trzeba ustalić odpowiedzialność armatora i kapitanatów włoskich portów.
Obrońcy Francesco Compagna i Pietro Ilardi, reprezentujący pasażerów wycieczkowca z różnych krajów, oświadczyli we wtorek, że poczynili kroki, by wskazać, kto jest winien temu, że tolerowano "bezmyślną praktykę" podpływania do wysp. Właśnie nadmierne zbliżenie się do wyspy Giglio było bezpośrednią przyczyną uderzenia statku o skałę, w rezultacie czego nabrał on wody i przechylił się. Dotychczas potwierdzono śmierć 16 osób, a ponad 20 jest poszukiwanych.
Adwokaci zwrócili się do prokuratury prowadzącej dochodzenie w sprawie okoliczności katastrofy, by jego przedmiotem było też postępowanie armatora Costa Crociere.
Zdaniem włoskich prawników należy ustalić, na podstawie jakich kryteriów "życie ponad 4 tysięcy osób zostało powierzone osobnikowi nie nadającemu się do tego" - jak nazwali kapitana; trzeba też ocenić zasady szkolenia załogi i postępowania w sytuacjach kryzysowych.
We wtorek media ujawniły sporządzony przez karabinierów zapis podsłuchu rozmów telefonicznych, jakie kapitan Francesco Schettino przeprowadził ze znajomymi 14 stycznia, a więc dzień po katastrofie, tuż przed tym, gdy wydano nakaz jego aresztowania. W rozmowach tych Schettino przyznał, że podpłynął do wyspy Giglio, by zrobić przyjemność wszystkim tym, którzy go o to prosili, między innymi menedżerowi restauracji. Podkreślił, że zszedł z pokładu, kiedy zobaczył, że statek się przechyla. Powiedział: "Zaszczytem jest dla mnie to, że tylu ludzi uratowaliśmy, z wyjątkiem tych, którzy nie dali rady".
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.