Warto się zastanowić, czy TS w dotychczasowej formule jest potrzebny.
Posłowie Platformy Obywatelskiej zbierają podpisy pod wnioskiem o postawienie przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę. Wnioskodawcy chcą pociągnąć ich do odpowiedzialności za „łamanie Konstytucji RP oraz taki sposób nadzorowania ministrów, który był niedozwolony w sensie ustrojowym, jeżeli chodzi o porządek prawny” w latach 2005-2007. Propozycję poprą Sojusz Lewicy Demokratycznej i Ruch Palikota.
Ale sama koalicja jest podzielona, jeśli chodzi o TS dla byłego premiera i ministra sprawiedliwości. - Wedle wiedzy, jaką posiadam – a myślę, że jestem najlepiej poinformowaną osobą w tym zakresie – i nagromadzonych przez komisję „naciskową” dokumentów, nie ma żadnych podstaw, by postawić ich przed Trybunałem Stanu – powiedział serwisowi Gosc.pl były minister sprawiedliwości Andrzej Czuma. - W Platformie jest wiele osób, które do tej sprawy mają poglądy podobne do moich – dodał. Jednym z nich jest poseł Jacek Żalek, który napisał na swoim profilu na Facebooku: - Jeśli politycy decydują o stawianiu zarzutów innym politykom, to trudno uniknąć zarzutu stronniczości.
Bat na przeciwników
Trudno przyznać mu rację jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż tak właśnie skonstruowany jest Trybunał Stanu w Polsce. O postawieniu przed nim decydują w końcu politycy – w zależności od tego, kto ma być postawiony przed TS, robi to sejm, senat lub Zgromadzenie Narodowe. Innej konstytucyjnej drogi nie ma. Także w innych państwach o pociągnięciu do odpowiedzialności konstytucyjnej decydują politycy, a czasem nawet sami wydają ostateczny werdykt.
Zgodnie z art. 198 Konstytucji RP przed tym sądem można stanąć za „naruszenie Konstytucji lub ustawy, w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie swojego urzędowania”. Tyczy się to prezydenta RP, premiera, ministrów prezesa NBP, prezesa NIK, członków KRRiT, osób, którym premier powierzył kierowanie ministerstwem oraz Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych. Jednak biorąc pod uwagę historię Trybunału Stanu w Polsce, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że służył on przede wszystkim jako straszak na przeciwników. Zawołanie „X przed Trybunał Stanu” miało z reguły na celu napiętnowanie danego polityka jako wybitnego szkodnika czy zdrajcę. Nic dziwnego, że do tej pory TS skazał jedynie dwie osoby w tzw. aferze alkoholowej.
Jak robią to inni
Trudno mieć o to zarzut wobec samego Trybunału, który ma bardzo mało okazji do działania. Skoro więc służy głównie jako propagandowy straszak, warto zastanowić się, czy jest w ogóle potrzebny, a jeśli tak – to w jakiej formie. W tym celu warto przyjrzeć się, jak wyglądają jego odpowiednicy w innych krajach, o dłuższej tradycji demokratycznej.
Tymczasem „trybunałów stanu” w większości państw nie istnieje. Jego funkcje pełnią albo inne instytucje. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych Ameryki Izba Reprezentantów może w ramach pociągnięcia do odpowiedzialności konstytucyjnej prezydenta czy sekretarzy stanu wszcząć procedurę tzw. impeachmentu, która może doprowadzić do odwołania danej osoby ze stanowiska. Dokonać może go Senat pod przewodnictwem prezesa Sądu Najwyższego, większością 2/3 głosów. Podobną funkcję pełni w Wielkiej Brytanii Izba Lordów. Z kolei w Niemczech prezydent funkcje podobne do polskiego Trybunału Stanu pełni Federalny Trybunał Konstytucyjny. O postawieniu głowy państwa przed FTK również decydują politycy – Bundestag lub przedstawicielstwo krajów związkowych, Bundesrat (oba większością 2/3 głosów). Interesująco sprawę rozwiązała Austria. Do odpowiedzialności konstytucyjnej można pociągnąć kanclerza, ministra, premiera lub ministra kraju związkowego przed Trybunałem Konstytucyjnym, funkcjonującym w tym przypadku – co ciekawe – jako Trybunał Stanu. Odwołać prezydenta może jednak tylko naród w referendum – ogłoszonym na wniosek Zgromadzenia Federalnego, zwołanego na wniosek Rady Narodowej (izby niższej parlamentu). Czyli znów wiele zależy od polityków.
Trybunał potrzebny?
Obrońcy Trybunału Stanu mogą powołać się na przykład Islandii, gdzie niespełna dwa tygodnie temu były premier Geir Haarde stanął przed Landsdómur – Trybunałem Państwowym, oskarżony za brak należytego przeciwdziałania kryzysowi finansowemu w 2007 i 2008 roku. Ten sąd istnieje od 1905 roku i działa na wniosek najstarszego parlamentu świata, Althingu. Składa się z pięciu sędziów Sądu Najwyższego, prezesa sądu okręgowego Reikiaviku, profesora prawa konstytucyjnego Uniwersytetu Islandzkiego i ośmiu członków wybieranych przez parlament na sześcioletnią kadencję. W Polsce udział „politycznych” członków Trybunału jest o wiele większy: wszystkich wybiera sejm na okres trwania swej kadencji, jedynie jego przewodniczący to Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego. Czy większość sejmowa chciałaby wybrać do TS kogoś, kto mógłby później ukarać jej lidera? Czy członkowie TS z chęcią głosowaliby za rozwiązaniem, które jednocześnie oznaczałoby koniec ich zasiadania w Trybunale?
Podejrzewam, że Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro ostatecznie nie staną przed Trybunałem Stanu – abstrahując od kwestii merytorycznych, PO i lewicy bardziej opłaca się latami „gonić króliczka” i grozić mu odpowiedzialnością konstytucyjną, niż go do niej pociągnąć i oddać sprawę w ręce Trybunału. Mimo to – a może właśnie dlatego – warto zastanowić się nad tym, czy Trybunał Stanu jest nam w dotychczasowej formule potrzebny.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.