Niewidomy chiński dysydent Chen Guangcheng, który po sześciu dniach pobytu w ambasadzie USA w Pekinie opuścił ją w środę, powiedział telewizji CNN, że jeśli pozostanie w Chinach, to będzie miał powody, by obawiać się o swe życie.
W telefonicznej rozmowie z amerykańską stacją telewizyjną Chen powiedział też, że władze Stanów Zjednoczonych "zawiodły go", a on sam chce opuścić Chiny.
Dysydent udzielił również telefonicznego wywiadu agencji Associated Press zaledwie kilka godzin po odeskortowaniu go z ambasady USA do szpitala; Chen powiedział, że obawia się zarówno o życie swoje, jak i swojej rodziny.
Przedstawiciele władz amerykańskich zapewnili wcześniej, że wymogli na władzach w Pekinie obietnicę, iż do Chena dołączy jego rodzina i będą razem mogli zacząć nowe życie w mieście uniwersyteckim.
Tymczasem po przybyciu do szpitala Chen, który był wyraźnie wstrząśnięty - jak pisze AP - powiedział, że dyplomaci USA przekazali mu, iż jego rodzina zostanie wysłana przez władze do rodzinnej prowincji, jeśli on sam pozostanie w ambasadzie, a jego żona zostanie pobita na śmierć.
"Chciałbym odpocząć gdzieś poza Chinami" - powiedział dysydent i zaapelował ponownie do władz USA: "Pomóżcie mi i mojej rodzinie wyjechać bezpiecznie".
"Ambasada obiecała mi, że ktoś (z personelu) będzie mi nieustannie towarzyszyć, ale gdy dostałem się na oddział (szpitalny) nie było tam ani jednego przedstawiciela ambasady, więc byłem bardzo rozczarowany" - wyjaśnił Chen przez telefon.
Agencja AP podaje, że nie udało się jak dotąd pogodzić sprzecznych relacji Chena i przedstawicieli amerykańskiej administracji.
Według rzeczniczki Departamentu Stanu USA nikt z dyplomatów nie przekazywał Chenowi wiadomości o groźbach chińskich władz, a on sam wyszedł z amerykańskiej placówki w Pekinie dobrowolnie.
Według przyjaciela dysydenta, Zenga Jinyana, Chen zrobił to jednak wyłącznie po to, by chronić rodzinę - podała wcześniej Associated Press.
W zeszłym tygodniu 40-letni Chen - prawnik samouk - uciekł z aresztu domowego i schronił się w ambasadzie USA. W środę opuścił amerykańską placówkę, a ambasador USA w Pekinie Gary Locke eskortował go do szpitala, gdzie dysydent miał się spotkać z żoną dziećmi.
Chen, który stracił wzrok na skutek przebytej w dzieciństwie choroby, przebywał przez półtora roku w areszcie domowym w miejscowości Donshigu w prowincji Szantung we wschodnich Chinach. Dysydent spędził cztery lata w więzieniu za ujawnienie przymusowych aborcji i sterylizacji w wiejskiej społeczności, z której pochodził. Po uwolnieniu lokalne władze umieściły go w areszcie domowym, choć nie było ku temu podstaw prawnych.
Ostatnie doniesienia mówią, że brak jest kontaktu z He Peirong - kobietą, która pomogła Chenowi w ucieczce z domowego aresztu.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.