Dzisiejszy subiektywny przegląd prasy tylko dla ludzi nie mających tendencji do wpadania w depresję. Tym, którzy już w niej są, lektura stanowczo odradzana.
Lektura dzisiejszej prasy nie nastraja optymistycznie. Toniemy w oparach absurdu. Trudno przeć się wrażeniu, ze wszystkiemu winne są… przepisy. Wcale się nie dziwię, że bywają poważni ludzie, którzy mając tego wszystkiego dość przenoszą się na odludzie i zaczynają skromne życie z owoców pracy własnych rąk.
W Rzeczpospolitej na pierwszej stronie artykuł „Bruksela godzi w biznes”. To o tym, jak urzędnicy usprawniają, a przedsiębiorcy płacą. Dalej, w artykule „Szkoły droższe, pieniędzy mało” o problemach z finansowaniem szkół. Oczywiście wynikającym ze źle ustalonych zasad. W tym kontekście najbardziej zaciekawił mnie jednak tekst dotyczący problemów za granicą. Konkretnie Piotra Jendroszczyka „Dom publiczny po niemiecku”.
Dziesięć lat temu, za czasów ówczesnego kanclerza, niesławnej pamięci Gerharda Schrödera, wprowadzono w Niemczech przepisy, wedle których prostytucja została uznana za jeden z zawodów. Czyli prostytutki „miały się rejestrować, płacić podatki, uzyskiwać świadczenia emerytalne i opiekę zdrowotną”. Nawet – co budzi największe zdziwienie – „ewentualne świadczenia dla bezrobotnych na takich samych zasadach, jak każdy inny obywatel RFN. Tyle że – jak pisze autor tekstu – nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Z przywilejów tych wyłączone są „dziesiątki tysięcy prostytutek zmuszonych do nierządu przez bandy alfonsów, rockersów czy etniczne organizacje przestępcze zajmujące się handlem żywym towarem” Szacuje się, że nawet 90-95% prostytutek nie zajmuje się nierządem dobrowolnie. A liczba to ogromna zważywszy, że w Niemczech trudni się nierządem ok. 400 tys. kobiet. I właściwie należałoby powiedzieć: wiadomo było, że tak będzie. Przecież policjanci i prokuratura niewiele mogą zrobić, gdy ktoś kogoś „zachęca” do podjęcia legalnej pracy, prawda? Ale twórcy prawa wiedzieli lepiej. W tym kontekście nie budzą zdziwienia tytuły w niemieckiej prasie w stylu „Niemcy to najpotężniejszy alfons w Europie”.
W Gazecie Wyborczej na pierwszej stronie o tym, że można zostać dłużnikiem nie mając długów. Wystarczy że ktoś przypomni sobie o jakiejś starej płatności. Choć została uiszczona, to po latach można już nie mieć na to dowodów. I nie chodzi nawet o to, że trzeba będzie zapłacić, bo wedle kodeksu cywilnego roszczenia po latach są nieważne. Ale można zostać wpisanym do rejestru dłużników. Więc niejeden ze strachu zapłaci. Kto odpowiada za tę dziurę w prawie? Dlaczego jej jeszcze nie załatano pozwalając na rozbój?
Na stronie siódmej zaś artykuł burzący krew w żyłach: Agata Kulczycka tytułując go „Za biedni, aby wychowywać dzieci” ujmuje sedno sprawy. Sąd odebrał rodzinie dzieci, gdyż… mieli za ciasne mieszkanie. Owszem, rodzice nie bardzo dawali sobie radę. Od pierwszego sierpnia MOPS zatrudnił dla nich asystenta rodziny. Ale sąd nie czekał na efekty. Piętnastego września zabrał dzieci. Nawet nie zadając sobie trudu, by z zainteresowanymi porozmawiać (decyzję przesłano listownie). Kto jest winien? Bezduszni urzędnicy? Oczywiście. Ale także twórcy przepisów. Zmienianych zresztą w ostatnich latach. Nie słuchano wtedy głosów tych, którzy ostrzegali, że przepisy będą nadużywane. Dziś czują się za takie sytuacje odpowiedzialni? Pewnie nie mają sobie nic do zarzucenia.
Za to stronę dalej inny tekst. Tomasza Maciejewskiego „Powrót zbrodniarza”. To o wypuszczonym na wolność gwałcicielu i mordercy 13-letniej dziewczynki. Sam miał wtedy lat 14. Więc zasądzono mu poprawczak. Miał tam być do 21 roku życia. Ale w międzyczasie dokonał napadu. Dostał dwa lata, ale „dorosły wyrok” przykrył ten z młodości. Dlatego sprawca wrócił do domu rok wcześniej. Rodzina zamordowanej uciekła z wioski, bo nie chce go widywać. Nie jestem zwolennikiem mszczenia się na winnych do siódmego pokolenia. Ale czy naprawdę dokonanie nowego przestępstwa musi skracać karę? Kto tu znów o tak głupim rozwiązaniu zadecydował?
W Naszym Dzienniku z kolei rozmowa wpisująca się w tematykę złego prawa i niewłaściwego jego stosowania. Z Zbigniewem Szczurkiem o zbrodniach sądowych zatytułowana „Kiedy sędzia morduje”. Dotyczy właściwie czasów po II wojnie światowej. Sprawcy owych zbrodni już nie żyją. Ale żyli w 1990 roku – przypomina rozmówca – a nie zostali rozliczeni. Nie nastraja to optymistycznie.
Z lektury dzisiejszej prasy wyłania się obraz dość ponury. Jeśli jest takie zapotrzebowanie, można być ukaranym za drobiazgi. Prawdziwi złoczyńcy, jeśli tylko zachowają literę choćby najgorszego prawa, mają się dobrze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.