Młodzież staje się bardziej refleksyjna, nastawiona na przeżycia duchowe - uważa ks. Bogdan Bartołd, prowadzący do Częstochowy pielgrzymkę akademicką z Warszawy.
- Po raz siódmy prowadzi ksiądz do Częstochowy pielgrzymkę akademicką z Warszawy. Co zmienia się w pielgrzymowaniu młodzieży? Ks. Bogdan Bartołd: Zmienia się sama młodzież, jej nastawienie do pielgrzymki. - Co to znaczy? - Młodzież staje się bardziej refleksyjna, nastawiona na przeżycia duchowe. O ile podczas pierwszych pielgrzymek akademickich, które prowadziłem, młodzież była bardzo spontaniczna, czasem nawet rozkrzyczana, o tyle teraz widać, że bardziej potrzebuje skupienia, refleksji. Bardzo uważnie słucha konferencji, a w tym roku podczas pielgrzymki słuchamy rozważań Jana Pawła II. Uczestnicy potrafią świetnie przechodzić ze stanu radości, spontaniczności w stan modlitewnego skupienia. - Co się stało? Czego to znak? - Młodzież zaczyna szybciej dorastać, dojrzewać. Poszukuje pewnej głębi, odpowiedzi na nieraz bardzo trudne pytania. To znajduje wyraz nawet w intencjach, w jakich się modlą. Proszą nie tylko o zdrowie, o zdanie egzaminów, ale o rozpoznanie powołania życiowego. Coraz więcej osób zadaje nam, kapłanom, pytania dotyczące celu, sensu życia. - W powszechnej opinii młodzież dzisiaj dojrzewa psychicznie później i jest nastawiona głównie konsumpcyjnie. - Takie stwierdzenie mnie zaskakuje. Wyraźnie widać, że ci, z którymi idę na Jasną Górę, potrzebują konkretnego doświadczenia religijnego, strawy duchowej, identyfikują się ze wspólnotą, z Kościołem. Kiedyś podczas pielgrzymek były osoby, które podczas mszy świętej odchodziły na bok, teraz eucharystia staje się dla nich centrum życia. Uczestnicy tegorocznej pielgrzymki są na pewno pod wpływem rekolekcji, jakie dał nam Jan Paweł II podczas dni swojego umierania. - Czyli kwietniowe przeżycia jednak zostały? - Jestem o tym przekonany. Młodzi są bardziej dojrzali, bo myślę, że dzieje się z nimi coś takiego jak w rodzinie, kiedy zabraknie ojca. Dzieci muszą wtedy szybko dojrzewać, by przejąć obowiązki. Wiele osób mówiło mi, że poszło na pielgrzymkę, ponieważ doświadczyło przeżycia religijnego w trakcie czuwania i mszy świętych w intencji umierającego papieża i po jego śmierci. Niektórzy mówili, że coś w nich wtedy pękło, coś się stało; że kiedyś byli obojętni religijnie, byli na uboczu Kościoła, ale w tamtym momencie stwierdzili: tak nie można żyć. To pielgrzymowanie ma im pomóc w zmianie. Dojrzałość widać także w zachowaniu. Z obserwacji moich, ale także przewodników innych pielgrzymek, wynika, że w tym roku nie ma właściwie problemów natury wychowawczej. O ile kiedyś były przypadki niesubordynacji, o tyle podczas tej pielgrzymki nie ma kłopotów polegających na tym, że ktoś nie stosuje się do regulaminu. To są nieliczne przypadki. Panuje ogromna życzliwość, taka jak w czasie czuwania w intencji Jana Pawła II. Serdeczność ludzi, którzy na trasie przyjmują pielgrzymów, w tym roku jest wyjątkowa. Zapraszają do domów, przygotowują śniadania, kolacje, proszą o modlitwę w swoich sprawach. - Czy te przeżycia przekładają się także na liczby? Jest więcej uczestników? - Co najmniej o kilkaset osób. Po drodze ciągle dołączają nowi, ale szacuję, że 14 sierpnia na Jasną Górę wejdzie nas pięć i pół tysiąca. - A może to są ci, którzy nie pojechali do Kolonii na Światowy Dzień Młodzieży? - Chyba nie można tak liczyć. Są w naszej grupie takie osoby, które 14 sierpnia kończą z nami pielgrzymkę, a 15 jadą do Kolonii. Poza tym jest o wiele więcej osób, które biorą udział w tzw. duchowym pielgrzymowaniu, czyli nie są obecni fizycznie, ale w modlitwie. W ubiegłym roku towarzyszyło nam czterysta osób, w tym 1200. Rozmawiała Ewa K.Czaczkowska Ks. Bogdan Bartołd jest rektorem kościoła św. Anny w Warszawie, przewodnikiem XXV Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.