Lokalne władze w Chinach wciąż przymusowo usuwają kobietom ciąże i je sterylizują.
Skandal na chińskiej wsi. Lokalne władze wciąż przymusowo usuwają kobietom ciąże i je sterylizują. Działacz społeczny Chen Guangcheng przekazał zachodnim mediom wstrząsające zeznania ofiar. Zaraz potem Chena uprowadzono Brutalne metody polityki "jednego dziecka" to przeszłość - zapewniają władze Chin. Jednak w okolicach miasta Linyi we wschodniej prowincji Shandong przymusowo sterylizowano kobiety, usuwano siedmio- i ośmiomiesięczne ciąże! Przerażający proceder ujawnił miejscowy działacz społeczny - 34-letni niewidomy Chen Guangcheng. Opowiedział dziennikarzom, jak w marcu tego roku do wiosek niedaleko Linyi przyjechali wysłannicy miejscowego wydziału planowania rodziny. Urzędnicy tego wydziału odpowiadają za egzekwowanie polityki "jednego dziecka", którą wprowadzono w 1980 r., gdy Chinom groziła eksplozja demograficzna. Urzędników wcześniej zbesztano na regionalnej konferencji za brak skuteczności, bo na podległym im terenie limit urodzeń został znacznie przekroczony. A od dotrzymania limitów zależą urzędnicze premie i awanse. - Dlatego nie przebierali w środkach. Rodzicom mającym dwójkę dzieci kazali się poddać sterylizacji. Wezwali na aborcję każdą matkę dwójki dzieci będącą znowu w ciąży, nawet zaawansowanej - opowiadał Chen. Zagrożone zabiegami kobiety ukryły się; była wśród nich Feng Zhongxia z wioski Maxiagou - 36-latka w siódmym miesiącu ciąży. Urzędnicy wzięli jako zakładników jej krewnych. Bili ich i głodzili. Feng wyszła z ukrycia, gdy dowiedziała się, że urzędnicy grożą, iż "prędzej dadzą umrzeć krewnym, niż pozwolą się jej wymknąć". Chen nagrał zeznanie Feng i wielu innych ofiar. Feng opowiedziała, jak na izbie porodowej lekarz wbił strzykawkę z trucizną w jej macicę. Zastrzyk wywołał poród. Potem noworodka utopiono w wiadrze z zimną wodą. Dzięki pomocy chińskich prawników Chen dotarł wiosną do zagranicznych dziennikarzy. Sprawa nabrała międzynarodowego rozgłosu. Dziennikarka amerykańskiego "Time'a" dowiedziała się, że tylko w jednym z powiatów - Yinan - przymusowych sterylizacji i aborcji było 7 tys.! Miejscowe władze próbowały uciszyć Chen Guangchenga, zamykając go w areszcie domowym w Linyi. We wrześniu zdołał jednak wyjechać do Pekinu. Tam znów spotkał się z zachodnimi dziennikarzami, przedstawicielami ambasady USA i chińskimi prawnikami. Powiedział, że przygotowuje pozew o naruszenie praw człowieka. 7 września został w stolicy uprowadzony. Wiadomo, że porywaczami byli policjanci z Linyi działający ręka w rękę z urzędnikami tamtejszego wydziału planowania rodziny. O porwaniu Chen opowiedział reporterce Radia Wolna Azja przez komórkę, której mu nie odebrano: - Ktoś złapał mnie za włosy i walił moją głową o kierownicę. Bito mnie po głowie. Dwukrotnie zemdlałem. Powiedział też, że miejscowe władze grożą mu procesem i wieloletnim wyrokiem za ujawnienie tajnych danych prasie zagranicznej. Ogólnochińska Komisja Planowania Rodziny, do której zadzwonił dziennikarz "Washington Post" w sprawie porwania Chena, była życzliwa, ale bezradna. Urzędnik obiecał zadzwonić do Shandongu i zapewniał, że winni zostaną ukarani. Czy tak się stanie, można wątpić. W Chinach władze prowincjonalne są potęgą i pekińskich ministerstw się nie boją.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.