Pracownicy kościelnego wydawnictwa Stella Maris złożyli do sądu pozew, w którym domagają się wypłaty zaległych pensji.
Pozwanym jest właściciel wydawnictwa, czyli archidiecezja gdańska - Od czterech miesięcy nie dostajemy wynagrodzenia, cały czas jesteśmy zwodzeni. Arcybiskup gdański Tadeusz Gocłowski się nami nie interesuje, a przecież jest krajowym duszpasterzem ludzi pracy - żalą się pracownicy wydawnictwa Stella Maris. Gdańska kuria ma kilkadziesiąt milionów złotych długów. To pozostałość po finansowej aferze w Stelli Maris. Według prokuratury menedżerowie i nadzorujący ich ksiądz prali w firmie pieniądze, wystawiając faktury na usługi, których nie było, i zaciągali pożyczki, których nie spłacali. Zarzuty bądź akty oskarżenia w związku ze sprawą postawiono ponad 20 osobom, a Stella Maris straciła klientów. Komornik zlicytował już prawie cały majątek wydawnictwa. W lipcu 40 pracowników z blisko stuosobowej załogi dostało wypowiedzenia z pracy. Reszta załogi dostała wypowiedzenia pod koniec września, jednak z obowiązkiem świadczenia pracy do końca roku. - To bez sensu, przychodzimy tu codziennie i nic nie robimy, bo już nie ma ani zamówień, ani nawet maszyn, wydajemy tylko niepotrzebnie pieniądze na dojazdy - mówi pani Joanna z przygotowalni. Pod koniec sierpnia pracownicy Stelli przekazali arcybiskupowi Tadeuszowi Gocłowskiemu list, w którym poprosili o spotkanie w celu ratowania zakładu. - Ze strony arcybiskupa nie było żadnego odzewu - mówią rozgoryczeni. Trzy tygodnie temu złożyli więc pozew w sądzie pracy w Gdańsku o wypłatę zaległych wynagrodzeń. Z sądu nadeszły właśnie pierwsze nakazy wypłacenia pensji. W sumie będzie to ponad milion złotych, nie licząc dwuletnich zaległości, jakie firma ma wobec ZUS. - Firma jest bankrutem, ja nie mam z czego tego zapłacić - rozkłada ręce Jarosław Szramach, dyrektor Stelli Maris. - Jestem jednak pewien, że kuria znajdzie pieniądze. Nie ma problemu, czy je zapłaci, tylko kiedy. Tysiącletni Kościół przecież nie zbankrutuje. Arcybiskup Tadeusz Gocłowski zapewnia, że pracownicy dostaną pieniądze. - Mam nadzieję, że pieniądze będą już dosłownie na dniach, a na pewno w ciągu dwóch miesięcy uregulujemy wszystko. Obciążenia firmy są dramatycznie duże, ale nie z winy Kościoła, tylko przestępczej działalności grupy ludzi. Zakład został zniszczony przez nich i przez działalność komornika, który wyprzedał wszystkie maszyny. Pracownicy chcieli rozmawiać o ratowaniu firmy, restrukturyzacji, ale ja po pierwsze takimi rzeczami się nie zajmuję, a po drugie jestem zdania, że zakład trzeba jak najszybciej zlikwidować. To przykre, ale w tej chwili nie ma innego wyjścia - mówi arcybiskup Gocłowski.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.