Wierzę, że po śmierci przechodzimy do innej formy bytowania. Dużo sensowniejszej, głębszej, pozbawionej lęku przed życiem i przed śmiercią. Wiara bardzo pomaga mierzyć się ze śmiercią. Owo memento mori - "pamiętaj, że umrzesz" - które kameduli sobie powtarzają na co dzień, jest sposobem na oswojenie się ze śmiercią - mówi w rozmowie z Dziennikiem biskup Tadeusz Pieronek.
- Jak ksiądz sobie wyobraża śmierć? - Wolę jej sobie nie wyobrażać. Zawsze się mówiło "repentina mors sacerdotum sors" - nagła śmierć to los księdza. Tego bym sobie życzył. Są dobre i złe strony nagłej śmierci. Wolałbym jednak wiedzieć, że przyjdzie, przynajmniej pół godziny wcześniej. - Co zrobiłby ksiądz przez te pół godziny? - Prosiłbym Pana Boga, by mnie do siebie przyjął. - Zadzwoniłby ksiądz do kogoś, by się pożegnać? - Na pewno do nikogo bym nie dzwonił. Zbyt wiele byłoby tych pożegnań, żeby ostatnie pół godziny spędzić na dzwonieniu. - A sam moment przejścia na drugą stronę? - To jest oczywiście najtragiczniejszy, najbardziej dramatyczny moment życia. Na to w zasadzie nie ma mocnych. Wspaniałymi wyjątkami są ci, którzy tak się zżyli ze swoim umieraniem, że odchodzą niemal radośnie. To dotyczy osób zwłaszcza długo i ciężko chorujących, przeżywających tę chorobę z głęboką wiarą w zmartwychwstanie. - Czyja śmierć była dla księdza najtrudniejszym przeżyciem? - Było ich wiele. Na pewno straszne są chwile śmierci rodziców. Mój ojciec zmarł w wieku 75 lat - po ludzku patrząc: zbyt wcześnie, więc tym bardziej jego śmierć mnie bolała. Mama przeżyła męża o blisko 20 lat, odchodząc miała 94, długo wcześniej chorowała. - Zdążył im ksiądz powiedzieć wszystko, co chciał? - Nie zdążyłem, bo nie było mnie przy nich. Ojciec zmarł na wsi, gdy ja byłem w Krakowie. Matka dokładnie wtedy, kiedy chrzciłem jej prawnuczkę. Ktoś odszedł, ktoś przyszedł w sensie duchowym, poprzez chrzest - to było znamienne. - Mówi się dziś, że za mało w nas pogodzenia ze śmiercią, zbyt długo oszukujemy umierających bliskich i robimy dobrą minę do złej gry. - To chyba zrozumiałe. Nie jestem zwolennikiem brutalnej szczerości w takich momentach. Nigdy nie wiadomo, czy świadomość zbliżającej się śmierci pomoże temu, kogo dotyczy, czy go zabije. Na pewno jednak powinniśmy zrobić wszystko, by pomóc przygotować się do śmierci tym, którzy jej oczekują. Ale jest w jakimś sensie obowiązkiem samego umierającego dorosnąć do śmierci i przyjąć ją z wiarą. Kaznodziejstwo osób postronnych jest w takich chwilach nie na miejscu. Nikogo nie da się nawrócić na siłę. - Jednak czy to nie jest tchórzostwo do końca udawać, że śmierci nie ma? Wychodzimy szybkim krokiem ze szpitala, nie mówiąc tego, co powinniśmy powiedzieć, a potem jest już za późno. - Coś w tym jest. Umieranie w samotności jest chyba najgorsze. Tradycja chrześcijańska nakazywała być z umierającym, palić gromnice i modlić się. Teraz gdy większość ludzi umiera w szpitalach, dokonanie takich zabiegów jest trudne. Nowy wynalazek hospicjów w jakimś stopniu przywraca możliwość obecności przy umierającym. To bardzo dobrze. Myślę, że w chwili śmierci drugi człowiek jest wielkim wsparciem. - Ksiądz chciałby mieć kogoś takiego? - Naturalnie. Ale może jak nagle umrę, to już nie zdążę.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.