Jest przykładnym konserwatystą, który co niedzielę chodzi do kościoła. Potępia aborcję oraz homoseksualne małżeństwa. Sprzeciwia się podwyższaniu podatków i wszechwładzy waszyngtońskiego rządu. 61-letni Mitt Romney mógłby być idealnym kandydatem Partii Republikańskiej na prezydenta. Ale nim nie zostanie, bo jest mormonem - napisał Dziennik.
- Ja wierzę w Jezusa Chrystusa, Syna Boga Jedynego, a oni wierzą, że Jezus jest przybranym bratem szatana. Mormoni nie są chrześcijanami i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej - mówi Dziennikowi Kevin Stilley z Forth Worth w Teksasie. Dziś wykłada na uniwersytecie Southwestern Baptist The-ological Seminary, a wcześniej był pastorem w zborach w Arkansas i Georgii. Sam mówi o sobie, że jest baptystą, dobrym obywatelem USA i konserwatystą. Wierzy w Boga, rodzinę oraz uczciwą pracę i właśnie dlatego nigdy nie zagłosuje na Romneya. - Nie można dopuścić do tego, by wyznawca mormońskiego kultu odebrał nam, chrześcijanom, Biały Dom i zaprzedał go diabłu - podkreśla Stilley. Gdy tylko dowiedział się, że dawny gubernator stanu Massachusetts zdecydował się na start w prezydenckim wyścigu jako kandydat Republikanów, założył internetowy blog i rozpoczął antyromneyowską krucjatę. Uważa to za swój moralny i patriotyczny obowiązek. - Mormoni szkodzą Ameryce - podkreśla. Kevin Stilley nie jest osamotniony w swoich poglądach. Ostatni sondaż Gallupa pokazał, że aż jedna trzecia Amerykanów nie zagłosuje na Romneya tylko z tego powodu, że jest on mormonem. Równie wielu Amerykanów przepytanych przez stację CNN uznało, że mormoni nie są chrześcijańskim Kościołem, ale sektą. - Podstawą wiary protestantów jest przekonanie, że prawdę o Bogu możemy poznać tylko dzięki Biblii. Z kolei wyznawcy Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich na równi z Pismem Świętym traktują opublikowaną w 1830 roku przez swojego proroka tzw. Księgę Mormona - wyjaśnia w rozmowie z Dziennikiem Anthony Corrado z waszyngtońskiego Brookings Institution. Najnowsze religijne starcie między protestantami a mormonami przeszłoby zapewne bez echa, gdyby nie to, że po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych wyznawca mormońskiego Kościoła zdecydował się ubiegać o najwyższy urząd w państwie. Do tej pory byli to zawsze katolicy, metodyści, baptyści lub luteranie. O tym, jak wielkie oburzenie zapanowało wśród religijnej prawicy - najbardziej wpływowej i najpotężniejszej grupie republikańskich wyborców - świadczy to, że nie zważając na przepisy o politycznej poprawności, kandydaturę Romneya publicznie potępiło już wielu konserwatywnych liderów. James Dobson, przywódca największej organizacji antyaborcyjnej Focus on the Family zakazał swoim zwolennikom nawet myśleć o poparciu mormona, a charyzmatyczny Bili Keller, gospodarz programu Live Prayer TV na Florydzie, ostrzegł swoją wierną ponaddwumilionową trzódkę, że „głosowanie na Romneya to głosowanie na szatana”. Zawziętość jest tym większa, że hasła Romneya pokrywają się z poglądami większości republikańskich wyborców. Domaga się on zakazania aborcji i małżeństw gejów. Jest również człowiekiem wiary, który co niedzielę chodzi do kościoła, ma jedna żonę i pięcioro dzieci. Tak wiele dobrego nie można powiedzieć zaś o katoliku Rudolphie Giulianim, który przewodzi republikańskiej stawce. 63-letni były burmistrz Nowego Jorku to dwukrotny rozwodnik, który na dodatek nie potępia przerywania ciąży i legalizacji związków homoseksualnych. Romney stałby się więc idealnym kandydatem na prezydenta, gdyby tylko nie był mormonem. Eksperci przyznają, że przynależność do tego Kościoła - czy sekty, jak nazywa Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich spora część amerykańskich protestantów -zamyka mu drogę do Białego Domu. - Jego poglądy podobają się wyborcom, ale Ameryka wciąż nie jest gotowa na to, by mieć prezydenta mormona. Być może przełom nastąpi w kolejnych wyborach, bo już teraz można zaobserwować, że niechęć do nich topnieje - przewiduje w rozmowie z Dziennikiem Barry Hankins, politolog z Uniwersytetu Baylor w Waco w Teksasie, największego na świecie uniwersytetu związanego z Kościołem baptystów.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.