Birmańska junta zaostrzyła w ostatnich dniach środki bezpieczeństwa wokół buddyjskich klasztorów. Reżim obawia się, że protesty w Tybecie zachęcą miejscową opozycję do nowych prodemokratycznych wystąpień - donosi Dziennik.
We wrześniu ub.r. wojsko w Birmie zdławiło największe od 1988 r. takie wystąpienia, na czele którego stanęli mnisi buddyjscy. Żołnierze zablokowali wejście do klasztoru Kaba Aye w Rangunie, a wzdłuż drogi z lotniska i w innych newralgicznych miejscach wzmocniono patrole - podała wczoraj katolicka agencja Asia-News. Z kolei birmańskie media opozycyjne w Tajlandii informują, że także w Rangunie został wczoraj aresztowany Kyaw Ko Ko, lider ruchu studenckiego, który brał udział w ubiegłorocznych antyrządowych demonstracjach. Na fali represji opozycjonista trafił do więzienia, ale zdołał z niego zbiec. Rządzący Birmą wojskowi obawiają się, że trwające w Tybecie starcia tamtejszej ludności z chińską policją zachęcą miejscowych mnichów buddyjskich do nowych protestów. W poniedziałek w sąsiedniej Tajlandii przywódca organizacji birmańskich mnichów U Pinya Zawta potępił Chiny za represje wobec łamów i zaapelował do Pekinu o podjęcie dialogu z Tybetańczykami.
Moim obowiązkiem jest zachowanie danych penitenta w tajemnicy - dodał.
Co najmniej pięć osób zginęło, a 40 zostało rannych w wypadku na ceremonii religijnej.
Biblioteka Watykańska w czasie wojny stała się azylem dla prześladowanych Żydów.