W Rzymie zakończyły się obrady XVIII sesji plenarnej Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących na temat „Rodzina w obliczu migracji".
- Księże Arcybiskupie, w skali krajowej pojawiają się nowe formy duszpasterstwa, np. praca wśród Wietnamczyków. Czy jest potrzeba pracy z innymi grupami narodowościowymi? Abp M. Gołębiewski: Myślę, że tych grup będzie coraz więcej. Po wejściu do strefy Schengen, kiedy łatwiej się można przemieszczać, musimy być na to przygotowani. Przede wszystkim jest pas przygraniczny ustalony przez nasz rząd z rządem ukraińskim. Nawet jeśli ostatecznie nie został on jeszcze zaakceptowany przez Unię Europejską, to zapewne musimy się spodziewać, że zawita do nas sporo ludzi z tego kraju. Obywatelom Ukrainy opłaca się pracować w Polsce, gdyż w porównaniu z własnym krajem zarobią u nas dużo. Polacy natomiast umieją liczyć i jadą gdzie indziej. Co prawda ostatnio mówi się, że i wracają. Tak jest też we Wrocławiu, gdzie ludzie przeliczając zarobki zaczynają wracać np. z Anglii, po spadku wartości funta. - Co by Ksiądz Arcybiskup powiedział ludziom, którzy już założyli rodziny, a uważając, że stopa życia w Polsce jest zbyt niska chcą wyjeżdżać, często decydując się przy tym na rozłąkę? Abp M. Gołębiewski: Fenomen migracji czy emigracji w Polsce jest dość dawny. Powiedziałbym nawet, że Polacy lubią emigrować. Mają to w naturze. Zmuszała ich do tego historia. Była emigracja zarobkowa do Stanów Zjednoczonych w latach 1905-1906. W tym samym czasie pewna część Polaków wyjechała na Syberię nie jako zesłańcy, ale po propozycji ministra Piotra Stołypina, by cudzoziemcy wzięli sobie tyle ziemi ile uprawią, czy lasów ile wykarczują, pojechali żeby się dorobić. Tam po rewolucji bolszewickiej zostali. Do dziś 100 km na północ od Irkucka jest wieś Wierszyna, zamieszkała przez Polaków. Były też emigracje polityczne, po powstaniach. Np. w Paryżu słynny Hotel Lambert, gdzie wokół księcia Adama Czyrtoryskiego skupiała się polska inteligencja, itd. Myślę, że młodemu człowiekowi, który chce wyjechać z intencją dorobienia się i powrotu trzeba pobłogosławić. Natomiast zbyt łatwe odcinanie się od korzeni i wyjeżdżanie ze skazywaniem się na niepewność jest trochę ryzykowne. Mam wrażenie, że niektórzy takie właśnie pochopne decyzje podejmują. Tymczasem trzeba się liczyć z konsekwencjami. Jeśli w kraju zostaje małżonek czy małżonka, a tylko jedna ze stron wyjedzie, to naraża swoje małżeństwo na rozbicie. Młodzi ludzie muszą być z sobą razem, rodzina musi być razem – tu nie można ulegać złudzeniu. - Chciałbym zapytać jeszcze o wyjątkowy akcent duszpasterski w archidiecezji wrocławskiej, jakim jest rozpoczęta peregrynacja relikwii bł. Joanny Beretty Molli...? Abp M. Gołębiewski: Jest to święta bardzo współczesna, na nasze czasy. Jest świadkiem bardzo czytelnym. Matka, która poświęca swoje życie żeby ratować życie dziecka powinna przemawiać do ludzi. Jej córka jeździ teraz po świecie i daje świadectwo o swej błogosławionej matce. Myślę, że lepszego przykładu szukać nie trzeba. Na podstawie zakończonych obrad Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących widzę, że wreszcie wszyscy zaczynają mówić o rodzinie, gdyż niejako namacalnie dotykamy jej kryzysu. Dobrze, że ten temat jest podejmowany. Program duszpasterski we Wrocławiu idzie po tej linii. Drugim aspektem jest potrzeba dokształcenia doktrynalnego dla większej świadomości religijnej, większej świadomości prawd wiary. Bądźmy uczniami Chrystusa, ale też znajmy Jego naukę. Przy połączeniu tych dwóch wymiarów możemy liczyć na jakiś skutek. Nawet jeśli nie będzie on widoczny dla ludzkiego oka, to w duszy coś może się dziać dobrego... - Dodajmy, że peregrynacja zakrojona jest na szeroką skalę, gdyż ma się zakończyć w roku 2009. Abp M. Gołębiewski: Tak, to jest cały proces. Chcemy przejść przez wszystkie dekanaty i parafie, żeby dokonało się wewnętrzne odrodzenie rodziny. Najpierw trzeba o tym mówić i przede wszystkim modlić się. Następnie stosować to w życiu. Rozm. J. Polak SJ
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.