Adopcja po katolicku

Komentarzy: 1

KAI/jk

publikacja 15.12.2008 20:40

W Polsce w domach dziecka przebywa obecnie ok. 20 tys. dzieci. W ośrodkach adopcyjnych rodzice czekają w nieznośnie ciągnących się kolejkach, niektórzy nawet ponad rok. Adopcji w Polsce przeprowadza się zaś rocznie jedynie ok. 2,5 tys. Dlaczego? Co nie pozwala oczekującym rodzicom spotkać się z oczekującymi dziećmi?

Adopcja po katolicku To z myślą o tych wszystkich dzieciach – samotnych, w placówkach, w pogotowiach opiekuńczych – powstały Katolickie Ośrodki Adopcyjne. Adopcja po katolicku? Zdaniem Zofii Dłutek, polega ona przede wszystkim na działaniach w ramach prawa, a dodatkowo – jest to spojrzenie na dzieci i rodziców również od strony duchowej, pokazywanie, że „w dzieciach jest ten Pan Jezus, którego ci dorośli mają przyjąć”. Pierwsze Katolickie Ośrodki powstać mogły w Polsce oczywiście dopiero po 1989 r., ale ich geneza jest znacznie wcześniejsza. W istocie idea ośrodków adopcyjnych w Polsce, jeszcze w czasach komunistycznych, to idea w dużej mierze inspirowana i tworzona przez świecką działaczkę katolicką, Teresę Strzembosz. Teresa Strzembosz była jedną z wybitnych osób współtworzących zręby duszpasterstwa rodzin w powojennej Polsce. Już w latach 50. zainteresowała się sytuacją młodych dziewcząt przyjeżdżających do Warszawy w poszukiwaniu pracy i przy okazji „dorabiających się” dziecka. Widziała ich lęk przed powrotem do rodzinnego domu, samotność i bezradność. W 1958 r. zorganizowała dla nich „domek” w Chyliczkach pod Warszawą. Pierwsze katolickie ośrodki adopcyjne powstawały w Polsce od początku lat 90. w Łodzi, we Wrocławiu, w Opolu, a następnie w 1994 r. z inicjatywy bp. Kazimierza Romaniuka – w Warszawie. Obecnie jest ich ok. 20. Każdy jest placówką całkowicie niezależną. W latach 90. były wprawdzie próby tworzenia porozumienia katolickich ośrodków, nigdy jednak nie zyskało ono formalnych ram. Pierwsze kroki – Zgłaszają się do nas zwykle małżeństwa bezdzietne. Czasami takie, które mają już dziecko, ale nie mogą mieć kolejnego. Zdarzają się i tacy, którzy po prostu uważają, że mają tak udaną rodzinę i tak dobrze spełniają się w swoich rolach, że chcieliby podzielić się tym z dzieckiem, które jest pozbawione miłości – opowiada Zofia Dłutek. Ania i Krzysztof są rodzicami 5-letniej Marty, 3-letniego Stasia i 3- miesięcznej Basi. Na pierwszą adopcję zdecydowali się po 6 latach małżeństwa. – Nie mogliśmy doczekać się własnych dzieci, a czas płynął. Nigdy nie rozważaliśmy in vitro. Natomiast jeszcze przed ślubem rozmawialiśmy o tym, co będzie, gdy się okaże, że nie możemy mieć dzieci. Wtedy zdecydowaliśmy, że naszym rozwiązaniem będzie adopcja. To, że wcześniej byliśmy otwarci na taką opcję na pewno ułatwiło nam decyzję – opowiada Ania. Zaczęli od wizyty u znajomych. Poznali dwójkę ich adoptowanych dzieci i upewnili się, że całą procedurę da się przeżyć. – Ludzie często się boją, myślą, że dzieci adoptowane są jakieś inne, niebezpieczne, rogate. A to normalne, fajne dzieci, które się kocha jak własne. Warto o tym mówić, pokazywać – również w Kościele – pozytywne przykłady takich rodzin – stwierdza Ania. Kolejnym krokiem była już rozmowa w ośrodku.