Adopcja po katolicku

Komentarzy: 1

KAI/jk

publikacja 15.12.2008 20:40

W Polsce w domach dziecka przebywa obecnie ok. 20 tys. dzieci. W ośrodkach adopcyjnych rodzice czekają w nieznośnie ciągnących się kolejkach, niektórzy nawet ponad rok. Adopcji w Polsce przeprowadza się zaś rocznie jedynie ok. 2,5 tys. Dlaczego? Co nie pozwala oczekującym rodzicom spotkać się z oczekującymi dziećmi?

Ucho igielne Nie ma nic gorszego, niż sytuacja, gdy dziecko trafia do nieodpowiedniej rodziny. To często staje się źródłem tragedii dla wszystkich stron. Dlatego ośrodek adopcyjny musi być dla rodzin prawdziwym uchem igielnym, tak by już na wstępie wyłapać wszystkie potencjalne zagrożenia. Zgodnie z podstawowymi wymaganiami ośrodka rodzice muszą być małżeństwem z co najmniej 5-letnim stażem, z pełną zdolnością do czynności prawnych, z dobrym zdrowiem fizycznym i psychicznym, odpowiednimi dochodami, warunkami mieszkaniowymi i motywacją do przyjęcia dziecka. – Jeśli ktoś leczy się na raka albo na depresję – to nie jest czas na adopcję. Zarobki nie muszą być wysokie, ale powinny dawać możliwość pójścia na urlop macierzyński i niezwracania się do pomocy społecznej. Nie trzeba mieć domu z ogródkiem, ale małżonkowie muszą u siebie widzieć miejsce dla tego dziecka. To nie jest tylko kwestia metrażu. Bywają rodzice, którzy sami wychowywali się w jednopokojowym mieszkaniu i doskonale to sobie wyobrażają. Ale bywają i tacy, jak jeden pan, właściciel kamienicy, który zaproponował, że choć oni z żoną mieszkają na pierwszym piętrze, pokoje dla dziecka będą na trzecim. Miał przestrzeń, ale brakowało mu miejsca – wyjaśnia Zofia Dłutek. Ośrodek katolicki stawia rodzicom jeszcze dodatkowe wymagania: małżeństwo sakramentalne i to traktowane poważnie, a nie tylko jako formalność. Rodzice informowani są na wstępie, że elementem kwalifikacji jest to, na ile rodzina rzeczywiście wychowywać będzie dzieci w wierze. Wśród wymaganych dokumentów jest również opinia proboszcza. – To jest wielka odpowiedzialność! Tymczasem niekiedy proboszczowie wypisują, że małżonkowie są świetlanym przykładem wiary, chociaż nawet oni sami przyznają uczciwie, że do kościoła nie chodzą. Trudno jest poznać wszystkich parafian, ale ksiądz mógłby chociaż z tą jedną parą porozmawiać przez godzinę, zanim wypisze opinię, od której później też przecież coś zależy – mówi pani dyrektor. Cykl szkoleniowy trwa ok. 9 miesięcy. To czas na dojrzewanie do decyzji i ostateczną weryfikację ze strony pracowników ośrodka. Spotkania odbywają się zwykle raz na miesiąc. Rodzice podzieleni są na grupy liczące mniej więcej po 7 par. Tematyka zajęć zależy częściowo od wieku przyszłego adoptowanego. Jest rozmowa z psychologiem, pedagogiem, prawnikiem, rodzicami dzieci adoptowanych. Proponowane są elementy formacyjne, m.in. weekendowy wyjazd na spotkanie „Drogi Małżeńskie”. Podczas szkolenia porusza się m.in. tematy sztucznego zapłodnienia, nie tylko z perspektywy medycyny, ale również nauki Kościoła. Rodzice przechodzą też proces diagnostyczny w ośrodku. Jak funkcjonują w małżeństwie, jakie mają doświadczenia, jak pokonują trudności, czy są zdolni do zmiany swoich początkowych, często nierealistycznych wyobrażeń, czego można się po nich spodziewać w razie problemów z dzieckiem – to wszystko obserwują specjaliści. – Faktycznie startowaliśmy z pewnymi oczekiwaniami, ale uświadomiliśmy sobie realia dziecka trafiającego do adopcji i to pozwoliło nam obniżyć naszą poprzeczkę – mówi Ania.