Kolejne z cyklu spotkań Areopag na Freta dotyczyło zagadnień bioetycznych.
W drugiej części również powrócono do tematu zapłodnienia in vitro. O jego konsekwencjach w kontekście naruszenia godności nie tylko dziecka, ale (najpierw) małżonków mówiła Maria Środoń. Powoływała się w tym na doświadczenia ludzi – kobiet i mężczyzn – którzy zgłosili się do lekarzy pracujących w ramach Fundacji po doświadczeniach z zapłodnieniem in vitro. Wspominała także o tym, że rozwój zapłodnienia in vitro spowodował w Europie zaniechanie rozwoju sposobów terapii niepłodności, np. zabiegów naprawczych, przede wszystkim mikrochirurgii jajowodów. Skomentowała też opinie o braku regulacji prawnych w Polsce – wg niej to, co się dzieje obecnie w klinikach wykonujących zapłodnienie in vitro jest nie do pogodzenia z par. 157 kodeksu karnego. Wskazała również na problem, jaki stanowią już zamrożone zarodki. To kwestia bardzo trudna do rozwiązania. Czy kobieta, która kiedyś poddała się zapłodnieniu in vitro i ma w banku kilkanaście zamrożonych zarodków, powinna kilkanaście razy zajść w ciążę? Opowiedziała o wypracowanym w ich ośrodku sposobie postępowania, który doradzają takim rodzicom. Sprzeciwiają się adopcji zarodków, natomiast zalecają udanie się do ośrodka wraz z księdzem, poproszenie o wydanie zarodków, warunkowe ich ochrzczenie i pochowanie (wydanie zarodków oznacza ich rozmrożenie, a zatem śmierć nawet tych, które jeszcze żyją). Odpowiadając na pytania użytkowników dopowiedziała jeszcze krótko o tym, na czym polega naprotechnologia: wspomniała o bardzo dokładnej obserwacji cyklu, dążenia do uzyskania maksymalnej skuteczności chirurgii naprawczej oraz starań, by rozpoznać wszystkie (nie tylko główne) przyczyny niepłodności, zarówno u kobiet jak i u mężczyzn. Zaznaczyła, że jest to metoda, która wymaga dużego nakładu pracy, ale jest skuteczna. W drugiej części debaty mówiono też o uporczywej terapii i eutanazji, także w kontekście testamentu życia. Wiele o uporczywej terapii, niepotrzebnym podłączaniu do respiratora pacjentów onkologicznych i obciążającym leczeniu, które w pewnych warunkach skraca życie, mówił dr Tomasz Dangel. Opowiadał o swoich doświadczeniach z pracy anestezjologa, gdy – wołany do reanimacji dziecka – nie miał czasu na zapoznanie się z jego dokumentacją i ocenę celowości takiego postępowania. Realnie o tym, czy reanimacja zostanie podjęta np. u dziecka umierającego na nowotwór mózgu decydowała naciskająca guzik wezwania pielęgniarka, a naciśnięcie guzika zwykle zależało od obecności lub nie rodziców. Jeśli dziecko udało się reanimować, umierało pod respiratorem przez kilka kolejnych dni. Dr Dangel jest zwolennikiem możliwości pozostawienia testamentu życia. Jak mówił, nie chciałby, by jego reanimowano. Tłumaczył, że jako człowiek i katolik stara się żyć tak, by być gotowym na śmierć. Nieco innego zdania w kwestii regulacji prawnych była p. Maria Środoń, która opierając się na swoich obserwacjach brytyjskich wskazywała, że istniejące protokoły i procedury postępowania mogą zdejmować z lekarza odpowiedzialność i znieczulać sumienie. Zwracała uwagę, że nie da się wiedzy medycznej lekarza przepisać na ustawę, i że nic nie zastąpi zaufania do lekarza i jego sumienia. Dr Dangel opowiedział również, w jaki sposób prowadzone jest w ich hospicjum żywienie w przypadkach, gdy dziecko nie może samodzielnie przyjmować pokarmów (karmienie i pojenie zgodnie ze stanowiskiem Kościoła nigdy nie może być uznane za środek nadzwyczajny, od którego można odstąpić). Odpowiedział, że jeśli przewidywany czas życia dziecka jest dłuższy niż kilka czy kilkanaście dni proszą chirurgów o założenie gastrostomii i żywią wprost do żołądka, jeśli jest krótszy, uzgadniają z rodzicami, czy dziecku zakładać sondę do karmienia, czy od tego odstąpić (przy kilkudniowej perspektywie życia brak żywienia nie ma istotnego wpływu na stan – przyp.)
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.