Jakie znaczenie ma, czy wśród 50 tysięcy jeńców pewnego obozu znaleźli się równocześnie Grass i Ratzinger?
Guenter Grass już nie jest pewien, czy w amerykańskim obozie dla niemieckich jeńców wojennych w 1945 roku poznał młodego Josepha Ratzingera. Jeszcze niedawno, pisząc swoją autobiografię, był tego pewien, teraz w wywiadach zaczyna mieć wątpliwości. I dopiero teraz zaczyna się medialny problem. Spotkał czy nie spotkał. Szok, jaki wywołał u niektórych Grass swoim wyznaniem, że przez kilka miesięcy służył w Waffen SS, jest niemały. Sądząc po reakcjach, w tym także reakcjach w Polsce. Natychmiast zaczęto się zastanawiać nad problemem honorowego obywatelstwa Gdańska, wysuwać propozycje, pretensje i żądania. To z kolei wywołało zdumienie samego Grassa i części jego rodaków. Niewątpliwie problem służby znanego pisarza, laureata nagrody Nobla, w SS ma wymiar moralny. Jak słusznie zauważył Lech Wałęsa, gdyby wcześniej znany był ten epizod z życia autora „Blaszanego bębenka”, nikt nie zawracałby sobie głowy przyznawaniem mu honorowego obywatelstwa Gdańska. I tu właśnie tkwi problem - dlaczego Grass przez tyle lat milczał i zbierał honory. O tym można z nim rozmawiać, o to pytać, o to mieć pretensje. Czy jednak należy się zniżać do odbierania mu honorów? Czy odbieranie mu tytułu nie poniży bardziej odbierających (i przyznających) niż jego samego? Ale jak widać ostatnia książka Grassa ma wiele wymiarów. Teraz w jej kampanię reklamową na siłę włączany jest Benedykt XVI. No bo tak naprawdę, jakie znaczenie ma, czy wśród 50 tysięcy jeńców pewnego obozu znaleźli się równocześnie Grass i Ratzinger? Żadnego. Wyłącznie ciekawostkowe. Ale media to kupią. Napiszą. Powiedzą. Ktoś zacznie snuć domysły. Ktoś w imię „poszukiwania prawdy” zacznie stawiać dziwaczne pytania. Ktoś inny postanowi wyciągnąć „wnioski”. I rośnie szansa na jakąś kolejną piramidalną bzdurę. Równie dobrze można się zastanawiać, co wynika z faktu, że zarówno Grass, jak i Joseph Ratzinger, urodzili się szesnastego dnia miesiąca, w dodatku w tym samym roku, tyle, że jeden w październiku, a drugi w kwietniu. Co z tego wynika? To samo, co z zastanawiania się, czy przed laty w Bad Aibling spotkali się na chwilę przyszły lewicowy pisarz i przyszły papież. Książka Grassa nosi tytuł „Obierając cebulę”. Ta czynność polega na zdjęciu z cebuli wierzchniej warstwy i wyrzuceniu jej do śmieci, jako bezwartościowej. Można odnieść wrażenie, że dziennikarzy zajmujących się ostatnio Grassem nie interesuje sama cebula, ale właśnie łupiny. Dlatego zamiast sięgać do meritum, postanowili siedzieć w śmietniku. Ale po co wciągają tam miliony odbiorców na całym świecie? I na dodatek Benedykta XVI. 18.08.2006
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.