Choć argumenty tych, którzy opowiadają się za wprowadzeniem kadencyjności dla proboszczów są dość przekonujące, sprawa budzi we mnie mieszane uczucia. Bo wydaje mi się, że życie na walizkach na dłuższą metę jest bardzo męczące.
Dziewięć lat? Dwa razy po siedem? A może jeszcze jakoś inaczej? Pomysł na zmianę prawa i wprowadzenie kadencyjności dla posługi proboszcza w parafii wydaje się interesujący. Nowa miotła lepiej zamiata – mawiają niektórzy księżą zauważając, że nowy proboszcz to szansa na świeże spojrzenie na duszpasterstwo i parafialne układy. Rzeczywiście, jak mówią pytani przez Rzeczpospolitą, proponowane zmiany mogą okazać się lekarstwem na niedobrą rutynę w życiu parafii czy wzmocnić poczucie odpowiedzialności świeckich za to, co się w niej dzieje. Nowe rozwiązania ułatwiłyby także życie biskupom, dajac pretekst do przenniesienia po pewnym czasie tych proboszczów, którzy w danej parafii się nie sprawdzili. Jednak, jak każde lekarstwo, wprowadzenie kadencji dla proboszczów może mieć także swoje niepożądane skutki uboczne. Mniejsza o to, że nowy proboszcz, uświadomiwszy sobie ogrom czekającej go pracy (np. konieczność wymiany dachu na kościele), może wziąć sprawę na przeczekanie. Ważniejsze, że poczucie tymczasowości w ogóle nie sprzyja angażowaniu się w cokolwiek. Wiem, że na ziemi jesteśmy pielgrzymami i wszyscy zmierzamy do niebieskiej ojczyzny. Pamiętam, że istnieje coś takiego jak emerytura, gdy człowiek, chcąc nie chcąc, musi zostawić to, czym się dotąd zajmował. Wydaje mi się jednak, że ciągłe życie na walizkach jest po prostu strasznie męczące. Zwłaszcza dla mężczyzny, który wiek młodzieńczy ma już dawno za sobą. Stare powiedzenie mówi, że każdy mężczyzna ma w życiu trzy zadania: zbudować dom, dać życie nowemu człowiekowi i... zasadzić drzewo. Po okresie wytężonej pracy, tworzenia, potrzeba mu trochę zwolnić. Potrzeba mu więcej stałości, spokojnej pracy nad tym co już osiągnął, poprawiania niedociągnięć i cieszenia się, że jego wysiłek przynosi błogosławione skutki. Kapłan jest mężczyzną. Jako wikary czy młody proboszcz wiele się nabudował i nawojował. Ma spore grono duchowych dzieci; tych, których zaprowadził do Chrystusa. Nic dziwnego, że może chcieć także „zasadzić drzewo”. Jeśli dyskutowane dziś zmiany zostaną wprowadzone w życie, może i pomogą uaktywnić życie w „śpiących” parafiach. Trochę się jednak boję, jak wpłynie to na kondycję naszych kapłanów. Natury nie da się oszukać. Czym innym są dobrowolnie podjęte decyzje, czym innym zmiany wymuszone prawnymi przepisami. Może w niejednym wypadku przeniesienie jest po myśli zmęczonego proboszcza. Warto jednak pamiętać, ze ojcowie pustyni chęć zmian dla zmian u człowieka w średnim wieku nazywali "demonem południa", pokusą, której trzeba się oprzeć, by w przyszłości, po koniecznych korektach, cieszyć się owocami swojej pracy. Może receptą na uaktywnienie życia w parafiach byłoby ustalenie, jak jest w niektórych diecezjach, stosunkowo niskiego wieku emerytalnego kapłanów (np. owego przyjętego w Polsce dla mężczyzn wieku 65 lat) i zastanowienie się, jak twórczo wykorzystać ich siły dla dobra parafii? Jest przecież tyle do zrobienia. Stałe konfesjonały, czas na spokojną rozmowę z osobami przeżywającymi jakieś trudności, udzielenie rady w trudnych problemach. Zagonieni i zmęczeni szkołą młodzi wikarzy mogą nie mieć czasu i pomysłów. Ale doświadczeni emeryci mogliby okazać się skarbem...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.