Papieżówka i wariaci

Na Trusiówce jeszcze raz popatrzyłem w głąb doliny. Pusto było. Hulał wiatr i śnieg, znajdując radość w zamazywaniu liter na papieskiej tablicy i zasypywaniu śladów po dawnych „wariatach". Czyżby nadszedł czas normalnych?

Sypiący przez cały dzień śnieg z deszczem i temperatura w okolicy zera niezbyt służą dłuższym wyprawom w góry. Dlatego wybrałem się na krótki spacer po Dolinie Kamienicy. Raz, że jest jedną z najpiękniejszych dolin polskich Karpat. Dwa, że wiąże się z nią wiele osobistych wspomnień. Trzy – ze względu na Papieżówkę. Ledwie minąłem zamykający wejście do doliny szlaban, a odżyły wspomnienia. Jak to kiedyś bywało. Pobudka około czwartej nad ranem, śniadanie, szykowanie kanapek i termosów z herbatą, pastowanie butów, pakowanie plecaków i – około szóstej – wyjście z domu. Trasa wiodła przez Faronówkę, Zapole, Nową Polanę, Rzeki, Trusiówkę, Borek, Turbacz, Jaworzynę Kamienicką, Gorc – do Zasadnego. Granicę parku przekraczano z okrzykiem „niech żyją wariaci”. Zważywszy na to, że śnieg miejscami sięgał pasa, a po drodze, za wyjątkiem schroniska na Turbaczu, nie można było liczyć na odrobinę dachu nad głową – była to prawdziwa wyprawa wariatów. Na całe szczęście zwariowane towarzystwo miało alergię na wisielcze humory. Dlatego nawet gdy pod wieczór zaczynało brakować sił i jedzenia, to jeszcze można było dokarmić towarzystwo dobrą piosenką czy kawałem. A gdy późnym wieczorem z Gorca na światła Zasadnego patrzyliśmy – oj niosło pieśń po górach, oj niosło... Wspominając tych, którym się chciało mimo wszystko, a może tylko po to, by mogli się przekonać, że potrafią przezwyciężyć samych siebie, doszedłem do Papieżówki. Tak nazwano mały domek robotników leśnych, w którym kardynał Wojtyła w sierpniu 1976 roku odprawiał samotne rekolekcje. Patrząc z drogi próbowałem wyobrazić sobie kardynała wędrującego z olbrzymim plecakiem. Bo przecież trzeba było zabrać ze sobą jakieś przykrycie, wyżywienie na ten czas (najbliższe sklepy z jedzeniem były w Szczawie i na Lubomierzu), paramenty liturgiczne czyli zestaw do odprawiania Mszy św., kilka książek i jakieś zeszyty do robienia notatek. Wszystko razem z pewnością ważyło ponad dwadzieścia kilogramów. Trzeba było niezłej kondycji, by z takim ciężarem na plecach przywędrować tu z najbliższego przystanku PKS. O dowozie przez kierowcę kurialnego raczej nie było mowy. Inaczej dwa tygodniu później nie szukano by go przy pomocy proboszcza z Kamienicy. Jeśli do tego ciężkiego plecaka dodać samodzielne rąbanie drewna na opał, szykowanie w prymitywnych warunkach jedzenia, mycie w potoku, to rodzi się pytanie: po co mu to wszystko było? Pisanie o tym podobne jest do rozmowy z piętnastolatkiem o stanie wojennym. Jak wytłumaczyć o co chodzi komuś, kto nigdy w górach nie przemarzł, nigdy nie był przemoczony do suchej nitki, komu warg nie przypiekało z pragnienia? Sam zainteresowany powie najwyżej, że to nieuleczalna choroba i tyle się od niego dowiemy. Jest jednak coś, co powie o sensie wszystkich tych zmagań ze sobą i z naturą. To człowiecze losy. Idąc dalej ku Stawieńcowi myślałem nie tylko o dokonanym dwa lata później przez kardynałów wyborze. Myślałem również o tych wszystkich Maćkach, Ankach, Krzyśkach, Karolinach i tylu, tylu innych – jak wyżej napisałem - „wariatach”, włóczących się latami po gorczańskich i nie tylko szlakach. Właściwie wszyscy odnieśli sukces. Rodzinny i zawodowy. Bez znajomości, układów czy finansowych zastrzyków od rodziców i bliskich. Ten sukces był wypadkową wiary w Boga, w siebie i hartu ducha. Wywodził się ze szkoły, w której nie tyle mówiono jak pokonać siebie, ile stwarzano ku temu warunki. Ten ich sukces jest cząstką odpowiedzi na postawione wyżej pytanie „po co”. Czas wracać. Jeszcze raz zatrzymałem się przy Papieżówce. Zamknięta na cztery spusty. Obok drzwi zatoczono duży kamień i przytwierdzono doń pamiątkową tablicę. Pomyślałem, że lepsze by było małe muzeum. Książki przez kardynała wówczas przytaszczone i kserokopie czynionych wówczas notatek. Być może ocalały w jakimś krakowskim albo watykańskim archiwum. Niejeden „wariat” zatrzymałby się w tym miejscu nie tylko by odpocząć po kilkugodzinnych zmaganiach ze śniegiem, wiatrem i deszczem. Również po to, by pochylić się, jak kardynał Wojtyła przed laty, nad tekstami mistyków i dokumentami Kościoła, zatrzymać się nad tym, co najważniejsze. Papieskie notatki z pewnością były by w tej lekturze dobrym przewodnikiem. I pożytek większy aniżeli z patrzenia na solidne kłódki i tabliczkę z historyjką o układanych przez przyszłego papieża kamieniach przed chatką. Mógłbym dopowiedzieć ciekawsze. Choćby o robotnikach, którzy wypili kardynałowi część mszalnego wina. I o tym, jak za to zostali „ukarani”. Sam słyszałem od jednego z ówczesnych pracowników. Tylko po co to komu? Przyszedł mi do głowy jeszcze jeden pomysł. By chatkę z urządzonym w niej muzeum przeznaczyć na dom pokuty. Dla tych wszystkich ultrakatolickich dziennikarzy, wypisujących na różnych łamach, że dwadzieścia siedem lat pontyfikatu opływało jedynie w wykrzykiwanie na stadionach „we love you” Że nie było w tym ani głębi, ani wymagań. I że wszystko co najlepsze zaczęło się dopiero od następcy. Niechby taki przeszedł z wypakowanym plecakiem ze Szczawy do Papieżówki, posiedział ze dwa tygodnie w tych spartańskich warunkach, dzieląc czas na przygotowanie posiłków, lektury i modlitwę. Mam nawet swoją prywatną listę ewentualnych pokutników. Na Trusiówce jeszcze raz popatrzyłem w głąb doliny. Pusto było. Hulał wiatr i śnieg, znajdując radość w zamazywaniu liter na papieskiej tablicy i zasypywaniu śladów po dawnych „wariatach”. Czyżby nadszedł czas normalnych? Ciekawe, co z tego wyniknie?

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8
15°C Wtorek
noc
12°C Wtorek
rano
19°C Wtorek
dzień
19°C Wtorek
wieczór
wiecej »