Po pierwszym posiłku chłopcy rzucili się do sprzątania i zmywania naczyń. Wywołało to panikę wśród obsługi. Natychmiast pojawił się kierownik, prosząc, by więcej tego nie robiono, bo odpowiednie służby zamkną mu stołówkę.
Pusto było, pisałem przed tygodniem. Nie tylko w Gorcach. Również w Pieninach, gdzie jeszcze kilka lat wstecz trudno było nie natknąć się na jakąś grupę. Niekoniecznie z księdzem. Mimo trwających w kilku województwach ferii, w Szczawnicy widziałem tylko jeden autokar z dziećmi i młodzieżą. Czyżby kryzys? Owszem, jednak nie finansowy. Dlatego lepiej używać słowa paraliż. Przejdźmy zatem do konkretów. Przed kilku laty wybraliśmy się z ministrantami na biwak. Ośrodek nad jeziorem w centrum Polski. Po pierwszym posiłku chłopcy rzucili się do sprzątania i zmywania naczyń. Wywołało to panikę wśród obsługi. Natychmiast pojawił się kierownik, prosząc, by więcej tego nie robiono, bo odpowiednie służby zamkną mu stołówkę. Podopieczni wybuchli śmiechem, a potem szybko przeliczyli, ile by musieli zapłacić dodatkowo, gdyby takie standardy zastosować w naszym gorczańskim domu. Wspomniane standardy to nie tylko panie zmywające po posiłku czy oddzielne pomieszczenia do obierania jarzyn i przygotowania jarzyn do spożycia (nie rozumiem, dlaczego obieranie nie jest przygotowaniem). Spacer Doliną Kamienicy lub wąwozem Homole to już wycieczka górska. Standardy określają, że organizator wyjazdu powinien na taką okazję zatrudnić kwalifikowanego przewodnika. Podobnie rzecz ma się z wyskokiem po borówki na łączkę nad domem. Toć to już wyprawa w góry i nie daj Boże, żeby komuś coś się stało. A co powiedzieć o panu Józku czy Franku, po starej znajomości i za przysłowiowy grosz udostępniającymi wyciąg, narty z butami i kijkami? Co o ich sąsiedzie, który za „Bóg zapłać” dzieciaki od zaprzyjaźnionego księdza uczy jeździć na nartach? Przecież to już niemalże przestępstwo. Bo raz, że paragonu fiskalnego nie dają. Dwa, że znajomy pana Józka nie ma uprawnień instruktora. Organizator, bez względu na to, kim jest, staje przed dylematem. Albo zrezygnować z wyjazdu albo wejść w konflikt z prawem. Zważywszy na to, że Temida bywa bezlitosna nawet w przypadku złamania ręki, wielu coraz częściej wybiera pierwsze rozwiązanie. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Też oburzałem się przed dwoma laty na Turbaczu, widząc przemoknięte dzieciaki w tenisówkach, bez płaszczów przeciwdeszczowych, a organizator nie miał pieniędzy nawet na herbatę dla nich. Dobrze, że dzierżawcy mają szerokie serce i napoili, choć nie musieli. Trzeba tworzyć mechanizmy, zabezpieczające przed nieodpowiedzialnymi poczynaniami. Ale w imię tzw. standardów nie można tworzyć absurdów, sprawiających, że coraz mniej siłaczy i siłaczek będzie chciało podjąć się trudu zorganizowania wypoczynku tej grupie dzieci i młodzieży, której nie stać spełniający wszystkie wyśrubowane standardy ośrodek. Wracając do ministrantów. Tydzień po biwaku zapytałem ich czy w wakacje chcą jechać do ośrodka, gdzie zostaną obsłużeni czy do domu, gdzie będą sami sprzątać, obierać ziemniaki i zmywać naczynia. Chyba nikt nie ma wątpliwości, co wybrali.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.