Po upublicznieniu oświadczenia ks. Czajkowskiego, przyznającego się do współpracy z SB pojawiły się komentarze wyrażające żal i pretensję.
"Czemu ks. Czajkowski nie wycofał się po 1989 roku, tylko kreował się na autorytet moralny?" Tego typu stwierdzenie budzi we mnie sprzeciw. Nie wiem, czy ks. Czajkowski na autorytet moralny "się kreował" - to stwierdzenie zakłada intencję. Wiem, że autorytetem dla ludzi się stał. W moim pojęciu jednak nikt nie staje się autorytetem jedynie w wyniku swojego działania, w wyniku słów czy czynów, choćby największych. Autorytetem staje się w wyniku uznania za takowy. Suwerenną i własną decyzją uznającego, decyzją, która nie wymaga ani zgody, ani nawet wiedzy uznanego. Powyższa pretensja powinna zatem brzmieć: "Jakim prawem ks. Czajkowski wypowiadał się publicznie w sposób, który sprawił że uznałem go za autorytet, skoro nie był bez grzechu?" Zapewne byłoby lepiej, gdyby prawda została ujawniona już dawno. Być może dziś mielibyśmy tę sprawę za sobą. Ale nie wolno deprecjonować czyjejś decyzji, czyjejś odwagi, tylko dlatego że można było zrobić to wcześniej. Czy jest ktoś, kto nie ma sobie nic do zarzucenia? Czy ktokolwiek widząc, że staje się autorytetem dla dzieci, bliskich czy znajomych myśli o tym, by ujawnić im popełnione w przeszłości świństwa? Nie chcę negować potrzeby prawdy. Jest ona konieczna, by pójść dalej. Konieczna dla skrzywdzonych - mają prawo do sprawiedliwości. Konieczna dla tych, którzy krzywdzili, po to by mogli dalej żyć, może na innej pozycji, ale już bez lęku o ujawnienie przeszłości. Konieczna dla nas wszystkich. Nie tylko dla jasności naszego życia politycznego i społecznego. Przede wszystkim dla nas samych, abyśmy coraz lepiej dostrzegali wielkość i małość wymieszane w każdym człowieku, również w sobie. Abyśmy z błędów i słabości innych mogli dla siebie czerpać naukę. Pozostaje tylko zawsze troska, by prawda była prawdą, i o formę tej prawdy. Ale to dygresja - wracając zatem do meritum... Wydaje mi się, że oczekiwanie, które ze wspomnianej wyżej skargi bije, wynika z pragnienia by ten, kto nas naucza, sam był bez skazy. Ale takich ludzi nie ma. Nie bezgrzesznych wybrał Chrystus. Nie do bezgrzesznych przyszedł. Nie bezgrzesznym powierzył Siebie i nie bezgrzeszni są Kościołem. Trzeba się zgodzić na to, że słuchamy nauk od ludzi takich jak ja. Małych i wielkich zarazem. Grzesznych i świętych. Słabych i heroicznych. Trzeba ich zdjać z piedestału i mimo to nadal z uwagą słuchać. Ks. Czajkowski dziś wzbudził mój szacunek. Jest jednym z nielicznych, którzy potrafili powiedzieć: "Moja wina. Nie ma na to usprawiedliwień. Proszę o wybaczenie." Jako jeden z nielicznych potrafił stanąć w prawdzie nie tylko przed Bogiem i sobą, ale i przed ludźmi. I nie jest ważne, że stało się to teraz, a nie 17 lat temu. Można zakładać małość człowieka i wskazywać na przymus sytuacyjny. Można potępić nawet w tym akcie odwagi. Ale może jednak warto dostrzec, że nie musiał nic mówić. Można było zaprzeczać, tłumaczyć się lub milczeć. Nie chcę pomniejszać zła, które się stało. Nic go pomniejszyć nie zdoła. Ale zauważmy również dobro. Wielkie dobro tej chwili. Nie znałam dotychczas ani ks. Czajkowskiego, ani jego wypowiedzi. Nie był dla mnie autorytetem. Dopiero w tej chwili stał się dla mnie kimś istotnym. Nie autorytetem. Wzorem. To dużo więcej. Joanna Kociszewska sygnatariuszka Listu świeckich do księży i osób konsekrowanych w związku z ujawnianymi przypadkami współpracy kapłanów i innych osób związanych z Kościołem ze służbami bezpieczeństwa państwa komunistycznego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.