Justynie Kowalczyk, w duecie z Sylwią Jaśkowiec, nie udało się zdobyć medalu olimpijskiego w sprincie drużynowym techniką klasyczną. Polska biegaczka podkreśliła jednak, że wyprzedziły tuzy tej konkurencji.
Kowalczyk, pięciokrotna medalistka igrzysk, do tej pory tylko raz, choć bez powodzenia, startowała w sprincie drużynowym. Miało to miejsce w Nowym Mescie, a jej partnerką była Agnieszka Szymańczak. W Soczi wystartowała z Jaśkowiec, która w tym sezonie była już na podium Pucharu Świata (prolog Tour de Ski), ale znacznie lepiej czuje się w stylu łyżwowym.
"Gdyby podliczyć wszystkie moje czasy, to pewnie z drugą zawodniczką wygrałam z pół minuty. Muszę pochwalić też Sylwię, bo w finale dawała radę. Szkoda, że nie wytrzymała na ostatnim +uchu+, ale piąte miejsce jest bardzo dobre. W eliminacjach była spięta i troszkę jej słabiej szło" - powiedziała Kowalczyk.
Polska zawodniczka, która w ośrodku Laura zdobyła już złoto na 10 km "klasykiem", miała jasne zadanie w obu środowych biegach. Musiała na tyle odrobić straty do rywalek, aby biało-czerwone najpierw awansowały do finału (drugie miejsce w swoim półfinale, bezpośrednia kwalifikacja - PAP), a potem włączyć się do walki o medal.
"Trener Ivan Hudac i Sylwia mieli obawy o finał, a tymczasem zostawiłyśmy z tyłu tuzy sprintów. Nie biegłam z juniorkami, tylko takimi przeciwniczkami, jak liderka PŚ w sprincie Niemka Denise Herrmann i uczestniczka finału ubiegłorocznych mistrzostw świata Szwedka Stina Nilsson. Ale kiedy na ostatnim podbiegu zobaczyłam, że już nie ma szans na medal, to oczywiście nie odpuściłam, ale przestałam biec na 140 proc." - dodała.
Kowalczyk, mimo złamania kości śródstopia, z powodzeniem rywalizuje w Soczi. Przed pierwszym biegiem sprinterskim zrezygnowała nawet ze znieczulenia. Pomoc lekarza była potrzebna dopiero na finał, z udziałem dziesięciu zespołów.
"Myślałam, że będę biegać bez znieczulenia, ale po eliminacjach usiadłam, zdjęłam buty i już nie mogłam wstać. Lekarz jak zawsze ma rację" - stwierdziła z uśmiechem.
Złoty medal zdobyły Norweżki Ingvild Flugstad Oestberg i Marit Bjoergen, które wyprzedziły Finki Aino-Kaisę Saarinen i Kerttu Niskanen oraz Szwedki Idę Ingemarsdotter i Nilsson. Polkom do podium zabrakło prawie 12 s.
"Gdyby w takich warunkach rozgrywany był bieg na 10 km +klasykiem", to nie chciałabym w nim rywalizować. Dziś było loteryjnie, dziwnie. Było ciężko, bo zrobiła się szklanka na trasie. Pod spodem była warstwa mokrego śniegu, na którą spadł świeży, to wszystko przymroziło, a potem wyszło słońce. Kiedy rano poszłam do serwismenów, nie byli zadowoleni" - dodała Kowalczyk.
Polska uważa, że największe szanse z Jaśkowiec miałaby w sprincie, ale obydwoma stylami. "W takim mieszanej konkurencji chyba niewielu ekipom dałybyśmy powalczyć" - przyznała.
Kowalczyk odniosła się również do napiętej sytuacji na Ukrainie: "Rozmawiałem rano z Walją (Semerenko), ale nawet słowem nie chciałam mówić o tym, co się dzieje w jej kraju. Nasze, czyli sportowców, przesłanie jest takie, aby nie było walk. My staramy się przede wszystkim jak najlepiej wykonywać swoją pracę" - zakończyła.
W sobotę 22 lutego Kowalczyk wystąpi w biegu na 30 km techniką dowolną. To jej ostatnia szansa na drugi krążek w Soczi i szósty w karierze.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.