- Choroba jest dla mnie nowym doświadczeniem. Nie ukrywam, że przeszedłem poważny zabieg. Z powodu choroby nowotworowej trzeba było usunąć cały żołądek. Teraz trzeba się z tym zmierzyć i żyć. I, jeżeli Pan Bóg pozwoli, dalej służyć Kościołowi. Jeżeli da siły i zdrowie przywróci - mówi abp Sławoj Leszek Głódź.
Metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź spotkał się dzisiaj z przedstawicielami "Gościa Niedzielnego" i Radia Plus, katolickich mediów działających w archidiecezji.
- Pozdrawiam wszystkich wiernych, księży, alumnów... Chcę powiedzieć, że jestem już w domu. Opuściłem szpital i powoli dochodzę do zdrowia. Przynajmniej powinienem dochodzić. Najpierw bardzo serdecznie dziękuję za wszystkie modlitwy i solidarne trwanie. Nawet nie przypuszczałem, że będzie tyle dowodów pamięci o mnie. I to zarówno w diecezji gdańskiej, ale także w warszawsko-praskiej, która ogłosiła modlitwy we wszystkich swoich parafiach. Wiem, że modlono się także w Ordynariacie Polowym. Modlitwy były zanoszone również poprzez fale Radia Maryja oraz w Telewizji Trwam. Kiedy już dochodziłem do siebie, to ze wzruszeniem mogłem wszystko śledzić. Czułem się jakoś razem, w takiej wielkiej wspólnocie modlitwy i służby Kościołowi. To jest najważniejsze - podkreślał metropolita.
Arcybiskup opowiadał także o przebiegu swojej choroby. - Najpierw były przypadkowe badania. Nie czułem, że coś mi dolega. Po przebadaniu powiedziano mi, że jest wrzód na żołądku. Potem, miesiąc później, dowiedziałem się, że trzeba natychmiast operować. I więcej. Usłyszałem, że jest to nowotwór - opowiadał. - Człowiek staje wówczas jak po wyroku na życie. To była niedziela 28 września. Usiadłem i napisałem testament. Zarówno jego część duchową, jak i materialną. Zrobiłem to ręcznie, włożyłem do koperty, zakleiłem, przystawiłem pieczęć. Ona leży w szufladzie. Później szpital, operacja, pierwsze zdanie się na opatrzność, wolę Bożą i ludzi oraz ich profesjonalizm, ich dobroć i uśmiech. To jest ogromnie ważne dla chorego - stwierdził. - Zwykle w szpitalach moja rola była inna. Nigdy nie byłem pacjentem szpitala, nie licząc usunięcia wyrostka robaczkowego w 1965 roku. Służyłem wówczas w wojsku, w Kołobrzegu. Od pięćdziesięciu lat moja rola sprowadzała się do odwiedzania chorych - powiedział.
Hierarcha wyjaśniał także, dlaczego komunikat o swoim stanie zdrowia podał już po operacji. - Uważałem, że sam powinienem poinformować o swojej chorobie. Jesteśmy przecież we wspólnocie diecezji, w Kościele. Chciałem, żeby wierni wiedzieli. Uczyniłem to, kiedy byłem już bardziej świadom, po operacji. Wówczas powiadomiłem także i rodzinę. Nie chciałem nadawać temu elementów sensacji ani niepotrzebnej litości przed operacją - wyznał.
Metropolita z wdzięcznością mówił o pracownikach Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie. - Doznałem tam wiele ciepła. Poczynając od salowych i pielęgniarek, aż po lekarzy. Salowe podkreślały, że modlą się za mnie w domu, z dziećmi. Podobnie było z pielęgniarkami. Bardzo mnie to wzruszało. Tych oznak solidarności było może aż za wiele. Nie przypuszczałem... Chcę dodać, że praca w służbie zdrowia, to wielkie poświęcenie z ich strony. Na ogół mieszkają poza Warszawą. Wyjeżdżają o trzeciej, czwartej rano do pracy. Są z Kutna, Garwolina, spod Siedlec... To wielkie poświęcenie - mówił wyraźnie wzruszony. Dodał także, że poprosił gdańskich księży, aby przywieźli mu jakieś obrazy ukazujące piękno Wybrzeża. Niedługo później na ścianach sali, w której dochodził do zdrowia, zawisły trzy: jeden z gdańskim żurawiem, drugi z widokiem z Sopotu, trzeci z Gdynią. - Miałem część Pomorza ze mną. Miałem też ikonę Matki Bożej Pocieszenia, którą przynieśli mi jezuici. Oni pełnią tam posługę duszpasterską. Czynią to bardzo rzetelnie. Przychodzą regularnie z Komunią świętą - mówił.
Jak podkreślił abp. Głódź, nawiązując do wczorajszego spotkania z kurialistami, pracownikami trybunału i moderatorami seminarium, diecezja pracuje normalnym trybem. - Ustaliliśmy, że będę urzędował już normalnie. Praca idzie tak, jak przed moim pójściem do szpitala, z zawieszeniem tylko wizyt w terenie, w parafiach. Powiedziano mi, że jeszcze mi tego nie wolno. A i nie mam siły, prawdę mówiąc - stwierdził. - Przyjdzie czas, że nadrobimy te zaległości. Cieszę się, widząc na nowo świat, życie... A chcę powiedzieć, że po tym wyroku i nagłej potrzebie operacji, wiele spraw i problemów nabrało zupełnie innego wymiaru. Muszę więc na nowo to wszystko pozbierać - stwierdził hierarcha.
Metropolitę w szpitalu odwiedziło wielu dawnych współpracowników. Wśród gości znaleźli się prezydent Bronisław Komorowski oraz Lech Wałęsa. Pamiętał także Aleksander Kwaśniewski. Przychodzili też ministrowie oraz polska generalicja. - Odświeżyliśmy dawne znajomości, a czas mijał jakoś szybciej. Przyznam jednak, że ciągnęło mnie już do domu. Jestem szczęśliwy, że mogę być tutaj ze swoimi księżmi i wiernymi. W domu, przy kominku, ze swoimi psami - powiedział. W gronie odwiedzających znalazł się także Ryszard Kalisz. - Wspominaliśmy ten czas, kiedy był ministrem spraw wewnętrznych. Mówię mu: "Wdzięczny ci jestem. Pamiętam, że kiedyś razem wieszaliśmy krzyż w twoim gabinecie" - opowiadał ze swadą metropolita. - Powiedziałem, żeby przestał chodzić pod tęczę i zdjął te kolorowe spódniczki. Odpowiedział, że już to wszystko zrobił. Przypomniałem też, jak w 2005 roku szukaliśmy modlitewnika w Częstochowie. Weszliśmy razem w domu pielgrzyma do kiosku. A Kalisza wszyscy znają. I mówią: "O, Kalisz! Modlitewniki sprzedaje!". A on wcale niezmieszany mówi: "Proszę, który różaniec pani sobie życzy?". Była okazja, żeby podczas tego mojego pobytu w szpitalu powspominać i pośmiać się trochę - wspominał.
Arcybiskup podkreślał też, że powołanie do służby Bogu i człowiekowi trzeba realizować w każdych warunkach. - W ostatnich dniach dowiedziałem się, że jest w tym szpitalu pan Oleksy. Podjechałem więc windą, później samochodem. To była bardzo pożyteczna i nabożna rozmowa. Tyle mogę powiedzieć. Dokonała się w obecności jego małżonki, Majki - ujawnił arcybiskup.
Przypomniał także, że Kościół w październiku trwa szczególnie w modlitwie różańcowej. - Wiem, że także przy ich odmawianiu nie brak też intencji i pamięci o mnie. Za to serdeczne Bóg zapłać.
- Ja się nie spieszę. Ale takie jest nasze życie. Trzeba mieć nadzieję i ufać, a co dalej, to wszystko rękach Pana Boga. Tak zresztą zawsze mówiła moja mama - dodał na zakończenie.
aktualna ocena | 4,64 |
głosujących | 14 |
Ocena |
bardzo słabe
|
słabe
|
średnie
|
dobre
|
super
Ogień trafi w tym roku nie tylko do prawosławnych, ale i katolików w Polsce.
W Wielki Czwartek do południa sprawowana jest Msza Krzyżma Świętego.
Informacje mają pochodzić od urzędników administracji prezydenta USA.
Argument? Miało ono podejmować dzałania mające na celu ograniczenie wolności słowa.
Trzydniowe celebracje obejmują misterium Chrystusa ukrzyżowanego, pogrzebanego i zmartwychwstałego.