Zapomnijmy na moment o powołaniu i przestańmy kojarzyć zawód z zatrudnionym na godziny, ubrudzonym pracownikiem. Zawód to przede wszystkim umiejętność, profesjonalizm, poszerzający możliwości warsztat.
Wakacje obfitują w konkursy. Dlatego dzisiejszy komentarz postanowiłem zacząć od zagadki. A że szanuję czytelnika, nie będę pytał o nazwisko autora tekstu z sąsiedniej kolumny, ani o to, jaką rocznicę będzie jutro świętował portal Wiara.pl. Dodam również, że odpowiedzi nie znajdzie się w popularnych wyszukiwarkach. Po uwagach wstępnych możemy przejść do pytania. Kto to powiedział?
„Od razu więc w szkole zorientowałem się: ‘Acha, zapomnijmy na razie o misji artysty. Tu będzie jakaś żmudna nauka warsztatu – ciała, głosu’ (…) Żadnych tam etiud, artystycznych uniesień, tylko prosta komenda, jak w wojsku: ‘Piłujcie drzewo, we dwójkę. Tylko nie ma drzewa i nie ma piły. Ale równiutko, panowie: bzit, bzit, bzit’. I jak kretyni, pamiętam, piłowaliśmy.”
Cóż, wszystko wskazuje na artystę. Podpowiem jak w dziecięcej grze w Czarnego Luda: ciepło, ciepło… Skąd jednak we wspomnieniach wzięło się piłowanie drzewa? W dodatku bez drzewa i piły. Przecież to bardziej na jakieś ćwiczenia wojskowe albo psychoterapeutyczne wskazuje.
Rzeczywiście, cytat zaczerpnięty z wywiadu, jaki przed kilku laty przeprowadzono z Jerzym Stuhrem – „Udawać naprawdę”. Opowiada, jak do przyszłej pracy przygotowywano studentów w szkole teatralnej. Już przy pierwszej lekturze zwróciłem uwagę na zdania: „Zapomnijmy o misji artysty. Tu będzie jakaś żmudna nauka warsztatu.” Ostatnie słowo wydaje się być kluczem do…? Właśnie, do czego? Bo słowo warsztat bardziej kojarzy się z rzemieślnikiem niż z artystą. Bardziej z wykonywanym dla zarobku zawodem niż z powołaniem. Warsztat to ubrudzony pracownik, skrzynie z narzędziami, jakieś smary i płyny, coraz częściej urządzenia elektroniczne, kontrolujące zawiłą technikę. Ale warsztat artysty? No, może jeszcze malarza lub rzeźbiarza. Tam dłuta, młotki, sztalugi i farby. Przecież artysta z powołania ma mieć wrażliwe serce, intuicję, podpowiadającą nowe pomysły wyobraźnię. Warsztat to raczej ograniczenie możliwości twórczych. A jednak w którymś momencie Stuhr przyznaje, że bez tego całego warsztatu, bez powtarzanych godzinami i strasznie nudnych „bla, ble, bli, blo”, nie byłby tym kim jest, nie byłby artystą. Bo profesjonalizm, bo bogaty warsztat nie ogranicza możliwości artysty, ale je poszerza.
Wstęp trochę przydługi. Bo nie chciałem dziś o aktorach i reżyserach. Ale uzasadniony, bo o zawodzie spokrewnionym, czyli o kapłaństwie. Już oczyma wyobraźni widzę czytelnika, podskakującego nerwowo na fotelu przed ekranem komputera. Ksiądz pisze o kapłaństwie jako zawodzie. Zapomnijmy jednak na moment o powołaniu i przestańmy kojarzyć zawód z zatrudnionym na godziny, ubrudzonym pracownikiem. Zawód to przede wszystkim umiejętność, profesjonalizm, poszerzający możliwości warsztat.
Większość z nas zachwyca się pontyfikatem Jana Pawła II. Rzadko jednak zauważamy, że na jego wielkość polegała nie tylko na głębokiej wierze i bogatym życiu wewnętrznym. To była osobowość, dysponująca bardzo dobrym warsztatem, profesjonalista w pełnym tego słowa znaczeniu. Wystarczy zwrócić uwagę na trzy momenty.
Kontakt z dużymi grupami ludzi i mediami. Indywidualny charyzmat – owszem, ale nie można zapomnieć o teatrze rapsodycznym, o szkole Kotlarczyka, o godzinach prób i ćwiczeń, podczas których uczył się, jak trudne czasem idee przekazać widzowi ze sceny, jak je wyrazić nie tylko słowem, ale gestem, mimiką, intonacją głosu – czyli tym wszystkim, co składa się na warsztat artysty.
Albo ceniona przez wszystkich wrażliwość na każdego spotkanego człowieka, umiejętność pochylenia się nad ludzkim cierpieniem. Jak by się ukształtowała, gdyby nie Solvay? To załadowane wapiennym kamieniem wagoniki i kręcący się wokół nich ludzie kształtowali warsztat pracy przyszłego papieża jego specyficzną warżliwość. Owszem, był czas na czytanie w kącie mistyków i poetów. Ale tamta szkoła nie rozpieszczała.
Na koniec odważny dialog ze współczesnym światem, z nauką i kulturą. Partnerski, bez leków i kompleksów. Na ile byłby możliwy bez rzetelnych studiów filozoficznych i teologicznych? Bez znajomości szkół, prądów, tendencji, ale i bez tego, co nazywamy metodyką badań i dyskusji?
Gdy piszę bądź mówię – powołując się na przykład Jana Pawła II – o kapłańskim profesjonalizmie, moi rozmówcy najczęściej przeciwstawiają mi postaci: Apostołów, św. Katarzyny Sieneńskiej i św. Jana Vianey’a. Argumentem ma być ich prostota i brak wykształcenia. Owszem zgodzę się z pierwszym. Ale mówienie o braku wykształcenia jest uproszczeniem i nadużyciem. Wystarczy poczytać Nowy Testament czy pisma wspomnianych świętych. To nie są pisma niskiego lotu intelektualnego. Chciałbym, aby współczesny ksiądz i współczesny wierzący, mówili o Trójcy Świętej jak św. Katarzyna i o Eucharystii jak św. Jan Vianey.
Zatem będę upierał się przy swoim. Kapłaństwo to powołanie, ale i zawód. Powołanie, czyli odpowiedź na Boże zaproszenie, żywa relacja, doświadczenie Boga w Słowie i sakramentach Kościoła. Zawód, czyli profesjonalizm, umiejętność wykorzystania środków, bogaty warsztat, wprzęgnięty w służbę Królestwa, wiedza nie tylko teologiczna. Również psychologia, kultura i wiedza o współczesnym świecie. Bez nich nie da się wyjść na współczesny Areopag.
Zapyta ktoś po co o tym piszę. Być może jedni zaczną modlić się o świętych profesjonalistów, a inni zechcą podnieść poprzeczkę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.