Arcybiskup-senior metropolii przemysko-warszawskiej obrządku bizantyjsko-ukraińskiego opowiada o ciężkich losach Kościoła greckokatolickiego w okresie komunizmu i trudnym odbudowywaniu struktur.
W sobotę w Przemyślu odbył się ingres nowego metropolity abp. Eugeniusza Popowicza. Zastąpił on abp. Jana Martyniaka, który po blisko 25 latach kierowania diecezją przechodzi na emeryturę.
Paweł Bugira (KAI): Przed dwoma laty obchodzono jubileusz 1025-lecia chrztu Rusi Kijowskiej. W przyszłym roku będziemy świętować 1050 lat od chrztu Polski. Te jubileusze pokazują, że w wyznawaniu wiary Polska i Ukraina są niemal równolatkami. Co jeszcze nas łączy?
Abp-senior Jan Martyniak: Przede wszystkim sąsiedztwo, słowiańskie pochodzenie, w pierwszych latach państwowości polskiej i księstwa kijowskiego byliśmy powiązani dynastycznie. Ruś Kijowska, podobnie jak Polska, przyjęła chrześcijaństwo zjednoczone, kiedy Kościół był jeszcze niepodzielony. Tyle, że na Rusi była tradycja bizantyjska z Konstantynopola, a w Polsce łacińska z Rzymu. Jeszcze przez wiele lat po podziale z 1054 r. chrześcijaństwo tutaj było zjednoczone.
KAI: A jeśli chodzi o nasze Kościoły?
- Chociaż różnią się tradycją, prawem kanonicznym i formą duchowości, to uznajemy prymat Ojca Świętego, a najważniejsze kwestie wiary są te same.
KAI: Po wojnie, przez blisko pół wieku Kościół greckokatolicki był zdelegalizowany przez władze Polski Ludowej. Nie można było oficjalnie funkcjonować, nie było parafii, ani struktur diecezjalnych. Ksiądz arcybiskup również pracował jako kapłan obrządku łacińskiego. Kościół jednak przetrwał, wiara się ostała.
- To są tragedie wojny i komunizmu. Komunizm w Rosji zlikwidował Kościół greckokatolicki, a prawa Kościoła prawosławnego mocno ograniczył. To samo robiono w krajach satelickich, w tym w Polsce. Tutaj nie było dekretu likwidującego, były za to wysiedlenia w ramach akcji „Wisła”. Forma „grekokatolik” była zakazana.
To straszna dyskryminacja, bo jak można zabraniać człowiekowi wyznawania wiary takiej, jakiej on chce. Od 1956 r. byliśmy tolerowani. Wcześniej zostaliśmy pozbawieni swoich świątyń, więc odprawialiśmy liturgie w kościołach, w których zgadzali się na to proboszczowie. To było wielkie upokorzenie. Od 1957 r. zaczęły się tworzyć placówki, ale nie były to jeszcze parafie. Nie było pieczątek, ani metryk. To wyglądało jak zły sen. Ale wierni trwali przywiązani do swojej tradycji, języka i obrządku. Dopiero w wyniku ruchów solidarnościowych zostaliśmy dekretem państwa przywróceni jako diecezja przemyska. Mój poprzednik – wikariusz generalny ks. Bazyli Hrynyk starał się jak mógł, utrzymywał kontakty z kardynałem Wyszyńskim. Później przez pięć lat wikariuszem generalnym był ks. Stefan Dziubyna.
W 1981 r., w dzień wybuchu stanu wojennego, kardynał Glemp powołał dwóch wikariuszy generalnych. Dla Polski północnej ks. Jozafata Romanka z zakonu bazylianów i mnie na południe. W 1989 r. zostałem biskupem, a w 1991 r. papież odnowił diecezję przemyską, która obejmowała całą Polskę. Ja zostałem jej ordynariuszem. W 1996 r. uregulowaliśmy stan prawny i Kościół greckokatolicki ma te same prawa, co Kościół rzymskokatolicki.
KAI: To, że Kościół przez tyle lat był w tak trudnych warunkach, spowodowało odpływ wiernych, czy wręcz przeciwnie – wzmocnienie ich wiary?
- Odpływ, bardzo duży odpływ. Przez dziesięć lat nie mogliśmy odprawiać nabożeństw w ogóle, więc część osób przeszła do Kościoła prawosławnego, a część do łacińskiego.
KAI: 1991 r. był czasem radości z powołania na nowo diecezji przemyskiej. Mieszała się ona jednak ze smutkiem, bowiem piętrzyły się różne trudności. Wystarczy wspomnieć spór o przemyski Karmel, który załagodził dopiero św. Jan Paweł II podczas wizyty w Przemyślu.
- Ten kościół, który dał nam Ojciec Święty, przyjmujemy jako piękny dar, ale on na pewno bardziej odpowiadałby karmelitom, niż nam. Jest duży i jest do niego łatwiejsze dojście. Oczywiście kościół karmelitów był własnością zakonu, ale jest przecież jeden Kościół katolicki – szkoda, że nie można było się porozumieć.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.