Bogumił Łoziński: Czy istnieje specyficzna religijność kobieca?
Abp Kazimierz Nycz: Według mnie istnieje, czego wyrazem są osobne pielgrzymki kobiet i mężczyzn, które odbywają się do różnych sanktuariów w wielu polskich diecezjach. Po Soborze, w latach 80. i 90. próbowano połączyć te pielgrzymki i organizowano jedną dla całych rodzin. Jednak pielgrzymki stanowe się utrzymały, co pokazuje przykład Piekar. Widać, że istnieje potrzeba, aby kobiety i mężczyźni spotykali się oddzielnie i podejmowali nawet tą samą tematykę, ale w inny sposób.
Na czym polega specyfika religijności kobiet?
Przede wszystkim religijność kobiet jest intensywniejsza. Matki o wiele skuteczniej przekazują wiarę dzieciom w rodzinie niż mężczyźni. Choć religijność kobiet jest także intelektualna, jednak przede wszystkim jest to wiara serca. Już te różnice wskazują, że problematyką kobiet w Kościele trzeba zajmować się nie od strony podejmowanej przez ruchy kobiece typu feministki, lecz od strony pozytywnej: co kobiety mogą wnieść do Kościoła.
Jeśli kobieta jest główną przekazicielką wiary, to czy coraz większe zaangażowanie zawodowe matek odbija się negatywnie na życiu religijnym rodziny?
Nie ma nic złego w tym, że kobieta chce być aktywna zawodowo, że podejmuje pracę, realizuje swoje ambicje. To jest jej prawo. Problem pojawia się, gdy jest ona zmuszona do pracy, bo mąż nie jest w stanie sam utrzymać rodziny, co dziś jest powszechnym zjawiskiem. Pójście matki do pracy na pewno odbija się na życiu rodzinnym, na wychowaniu dzieci. Ten problem jest szczególnie widoczny w sytuacjach, gdy kobieta nie może pójść na dostatecznie długi urlop po urodzeniu dziecka, bo boi się, że straci pracę. Pomysły, aby urlop wychowawczy brał mężczyzna są dla mnie śmieszne, bo każdy kto choć trochę zna się na psychice dziecka wie, że nikt nie zastąpi matki w pierwszym okresie życia niemowlęcia. Problemy w rodzinie zaczynają się wtedy, gdy praca zawodowa jest stawiania na pierwszym miejscu i jej jest podporządkowane życie rodzinne. To prowadzi do opóźniania momentu zawarcia małżeństwa, czy decyzji o posiadaniu dziecka. A potem to dziecko jest skazane niemal od urodzenia na żłobek, opiekę obcych ludzi, tracąc więź z rodzicami, co w przyszłości jest już nie do nadrobienia.
Jaka powinna być relacja między pracą zawodową a rodziną?
W Biblii jest napisane, aby najpierw wzrastać i rozmnażać się, a potem czynić sobie ziemię poddaną (por. Rdz 1,28). Nie bez powodu Bóg mówi najpierw o rodzinie, a potem o pracy. Jan Paweł II przez 25 lat przestrzegał nas, aby tej kolejności nie burzyć.
Czy większa aktywność zawodowa kobiet kosztem rodziny odbija się negatywnie na powołaniach kapłańskich?
Z perspektyw 36 lat swojego kapłańskiego życia muszę powiedzieć, że ten wpływ jest bardzo ważny. Nie chodzi tylko o wymodlenie powołania, czy stworzenie atmosfery, aby młody człowiek usłyszał głos powołania. Istotne jest, aby rodzina była przez lata miejscem formowania takiego człowieka. Kluczem do kapłaństwa jest umiejętność złożenia ofiary z siebie , zrezygnowania z małżeństwa, aby się oddać całkowicie Chrystusowi. Tę umiejętność przekazuje głównie matka, w mniejszym stopniu ojciec. Rzeczywiście współcześnie wielu młodych ludzi przychodzi do seminariów bez tego klucza, z bagażem trudnych doświadczeń, co przez 6 lat w seminarium trudno nadrobić. Ten negatywny bagaż jest w dużej mierze wynikiem braku kobiety w rodzinie.
Środowiska kobiet katolickich uważają, że niewiasty w Kościele są dyskryminowane, bo w Polsce do większości funkcji kościelnych są dopuszczani mężczyźni, mimo, że przepisy kościelne pozwalają, aby pełniły je kobiety, na przykład były lektorkami, ministrantkami czy szafarkami. Czy kobiety w Kościele w Polsce są niedoceniane?
Trzeba rozróżnić dążenie do równouprawnienia typu feministycznego, które polega na tym, że kobiety mają pełnić te same funkcje co mężczyźni, łącznie z kapłaństwem. Na to oczywiście nie ma zgody. Natomiast w ramach istniejących przepisów kobiety mają duże możliwości pełnienia różnych funkcji w Kościele. Oczywiście napotyka to jeszcze na opór, szczególnie starszych księży, ale na pewno będzie się zmieniać. W czasie papieskich pielgrzymek zawsze dbaliśmy o to, aby podczas liturgii jedno z czytań koniecznie czytała kobieta. Gdy odbywam liczne wizytacje parafii często widzę kobiety czytające w czasie Mszy. Uważam, że w ramach istniejącego prawa kobiety powinny domagać się od swoich proboszczów dopuszczenia do różnych funkcji w parafii.
A może kobiety powinny dążyć do wprowadzenia w Kościele parytetów, na wzór życia politycznego?
Na parytety i rozwiązania prawne służące równouprawnieniu patrzę dość podejrzliwie, bo pewnych rzeczy nie da się załatwić w ten sposób. Oczywiście nie jestem przeciwny zapewnieniu kobietom większego dostępu do funkcji publicznych, ale parytety same w sobie niczego nie rozwiążą. To jest kwestia zmiany pewnej mentalności, zwyczajów. W dyskusjach na temat parytetów czasem słyszę jak jedna z ważnych feministek mówi, że istotną winę za nierówność kobiet w społeczeństwie ponosi Kościół, który głosi nienowoczesną naukę o miejscu kobiety w świecie. Otóż nie jest tak, że Pan Bóg stworzył mężczyznę, a potem mężczyznę bis, a nie kobietę. Kościół nigdy nie zgodzi się z takim podejściem do płci. Zawsze będziemy bronić komplementarności stworzenia, kobieta i mężczyzna są różni, inni, bez wartościowania kto jest lepszy, kto gorszy i mają swoje własne funkcje do odegrania.
Jaką rolę w odkryciu powołania odegrała mama Księdza Arcybiskupa?
Niewątpliwie postawa religijna mamy miała największy wpływ na moje życie duchowe. Muszę jednak podkreślić, że miałem to szczęście, iż w równym stopniu autorytetem religijnym był dla mnie ojciec. To broniło mnie przed jednostronnością w wychowaniu religijnym. Ta równowaga była bardzo dobra, moi rodzicie byli ludźmi głębokiej religijności.
A która święta kobieta jest najbliższa Księdzu Arcybiskupowi duchowo?
Bardzo bliska jest mi św. Tereska z Lisieux. Jej mała droga do Chrystusa jest pełna prostoty i mądrości. Nie bez powodu Jan Paweł II ogłosił ją Doktorem Kościoła.
Kto mógłby być patronką dla kobiet na dzisiejsze czasy?
Taką postacią jest święta Joanna Beretta Molla, kobieta, która będąc chora na raka, oddała życie, aby uratować swoje nienarodzone dziecko. Ile razy jadę do kościoła pw. bł. Władysława z Gielniowa na warszawskim Ursynowie, gdzie są jej relikwie, tym głębiej poznaję tą niezwykłą postać. To była piękna kobieta, kochająca świat, przyrodę, a równocześnie wspaniała matka i lekarka. I mimo pracy zawodowej na wszystko miała czas.