Właściwie i ja, i moi rodzice, mieliśmy szczęście. Pisząc to słowo nie mam na myśli cierpliwości i pracowitości mojej matki, bo ta jest oczywista. Mieliśmy szczęście, bo czasy ówczesne nie znały urzędnika, nazywanego dziś pracownikiem socjalnym.
Największym problemem mojej mamy było utrzymanie w jako takiej czystości ubrań swego najmłodszego syna, czyli niżej (a właściwie wyżej) podpisanego. Nie było to zadanie łatwe ze względu na położenie domu. A ten stał – o czym już chyba kiedyś pisałem – na lewym, dość wysokim, brzegu Wisły. Wystarczyło zejść kilkadziesiąt metrów w dół i otwierała się kraina naszych zabaw. W gąszczu traw, zarośli i usypanych hałd wydobywanego z rzeki piachu, urządzaliśmy podchody, gonitwy i budowaliśmy zamki. Znaliśmy wszystkie tajemne przejścia. Żaden okoliczny dach nie stanowił dla nas problemu. Latem pływaliśmy z robotnikami na barkach. Największym zaszczytem było prawo stanięcia za sterem. Naśladując pracowników gasiliśmy pragnienie, podstawiając łopatę pod pompę, wyrzucającą za burtę nadmiar wody. Pod koniec zimy pływaliśmy na krach. Raz złapał mnie podczas takiej zabawy stróż prawa i przysłał do domu stosowne upomnienie. Następnym razem już nie dałem się złapać, a wiadomy funkcjonariusz próżno kręcił się godzinę w okolicy przydomowej komórki. Jest oczywiste, że przy takim trybie życia każde ubranie zachowywało czystość najwyżej piętnaście minut. Jego właściciel zresztą też. Bo jedynym narzędziem, jakim posługiwaliśmy się przy naszych zabawach były własne ręce, a te trzeba było w coś wycierać. Gdy rodzina szykowała się z wizytą obowiązywał bezwzględny zakaz wychodzenia gdziekolwiek. Kiedyś nie posłuchałem. Raz, że solidnie oberwałem. Dwa, że zamknięty w domu, mogłem najwyżej oblizywać się na wspomnienie truskawkowej leguminy, jaką objadali się moi kuzyni na imieninach babki. Na zmiłowanie nie mogłem liczyć, bo na pięć minut przed wyjściem sąsiad namówił mnie na budowę jeszcze jednego zamku w piasku, skutkiem czego ostatnia czysta koszula nie nadawała się do tak uroczystej wizyty.
Właściwie i ja, i moi rodzice, mieliśmy szczęście. Pisząc to słowo nie mam na myśli cierpliwości i pracowitości mojej matki, bo ta jest oczywista. Mieliśmy szczęście, bo czasy ówczesne nie znały urzędnika, nazywanego dziś pracownikiem socjalnym. Nie mam najmniejszej wątpliwości. Gdyby wówczas ten twór funkcjonował, moich rodziców pozbawiono by odpowiednich praw, a ja bym wylądował w zapewniającym sterylne dzieciństwo domu i pewnie dziś kto inny pisałby ten komentarz.
Jeśli komuś wydaje się, że tekst jest podszyty ironią, myśli błędnie. Nie tak dawno byłem z wizytą u znajomych. Czekali właśnie na powrót synowej z nowo narodzonym dzieckiem ze szpitala. Na tę okoliczność zjawiła się w domu wiadoma pracownica. Węszyła po domu jakieś piętnaście minut, a że nie było się do czego przyczepić, pełnym grozy głosem zapytała: a przewijak do pieluch jest? Dziadek z babcią zbledli. Na szczęście obeznany z problemami sąsiadów ojciec sięgnął do zakamarków szafy i wydobył z niej pożądany przedmiot. To mogę – oznajmiła urzędowym tonem pracownica – wyrazić zgodę na wydanie dziecka do domu.
Ich sąsiedzi mieli mniej szczęścia. Dzieci z moim temperamentem. Czytaj niewiele im trzeba, żeby chodzić umorusane, a w domu poczynić stosowny bałagan. Biedna matka nie zdążyła ogarnąć, a tu kontrola wpada. Sprawa zakończyła się w sądzie, a ona dziękuje Bogu, że tylko ostrzeżeniem.
Nie wiem jak te sprawy są ustawiane na studiach i szkoleniach dla pracowników socjalnych, ale nie przypuszczam, by wykładowcy wpajali uczestnikom zajęć, że każda rodzina jest patologiczna i dlatego należy poddawać ją bezwzględnej inwigilacji. Zawsze wydawało mi się, że zadaniem tych pracowników jest co najwyżej wspieranie rodziny w sytuacji, gdy z różnych powodów nie radzi sobie lub przeżywa kryzys. Ale to jest trudniejsze, aniżeli skierowanie sprawy do sądu z żądaniem pozbawienia praw rodzicielskich.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.