Pytanie „czy Ameryka jest krajem chrześcijańskim”, zawarte w tytule tekstu Tallman wydaje się być aktualne w związku z dyskusją jaka ma obecnie miejsce w USA. Chodzi o debatę historyków na temat religijnych korzeni konstytucji.
Świeccy historycy stwierdzają stanowczo, że tworzyli ją deiści, których jedyną religią była wiara w pasywny, niezainteresowany światem Byt wyższy. Poglądowi temu sprzeciwiają się historycy chrześcijańscy, według których uchwalający konstytucję świadomie oparli jej zasady na nakazach biblijnych. W gąszczu argumentów tak jednej, jak i drugiej strony łatwo zagubić pierwotny sens debaty. Chrześcijanie zakładają, że gdyby udało im się udowodnić religijne zaangażowanie ”ojców-założycieli”, Amerykanie byliby zmuszeni zaakceptować naukę moralną i społeczną zawartą w Biblii. W ten sposób Stany Zjednoczone powróciłyby do swoich chrześcijańskich korzeni.
Z punktu widzenia chrześcijan, niewierzący historycy zniekształcają obraz dziedzictwa przodków. „Czy jednak przypisywanie religijnej spuścizny twórcom konstytucji nakłoni Amerykanów do zmiany swojego postępowania?” - zastanawia się autorka. Odpowiedź na to pytanie nie nastraja optymistycznie. „Szara rzeczywistość pokazuje - pisze Tallman - że nawet gdyby sam Bóg napisał idealną konstytucję dla naszego kraju, Ameryka nigdy już nie będzie tak chrześcijańska jak kiedyś". Dyskusja o dokumencie sprzed ponad dwustu lat nie zmieni obecnego upadku moralności, nawet jeśli cały naród byłby przekonany o pobożności „ojców-założycieli”.
Autorka stawia problem w szerszym kontekście społecznym i historycznym. Pierwsi osadnicy przybyli do Nowego Świata, aby spełnić swoje osobiste ambicje. Odkryli jednak, że ich prywatny los zależy w dużej mierze od współpracy z innymi. To doświadczenie doprowadziło do wyjątkowej sytuacji - indywidualistom udało się stworzyć jeden wspaniały naród. Ameryka zawsze pragnęła wolności. Niestety, w imię tej wolności Stany Zjednoczone cierpią obecnie na „epidemię strachu”. Alarmy samochodowe, domowe systemy ochrony i treningi samoobrony to dla większości obywateli codzienność. Etyka oparta na tradycyjnym pojęciu dobra i zła stała się przeżytkiem w „oświeconej kulturze”, takiej jak nasza, w której komfort oraz wygoda stawiane są ponad moralnością. „Zamiast cieszyć się owocami wolności - stwierdza z nutą goryczy Tallman - wielu Amerykanów wolałoby zrzec się jej części. Nawet tej, za którą ich przodkowie być może oddaliby życie.”
Wierzący z tęsknotą wypatrują dnia, kiedy Chrystus powróci na Ziemię. Mają nadzieję, że będą mieszkać w Jego Królestwie, zostawiając doczesną nienawiść i przemoc daleko za sobą. Jednak, jak zauważa autorka artykułu, Jezus musiałby sprawować rządy nad ludźmi bezpośrednio. Tylko taka „teokracja” mogłaby zostać przyjęta. Nawet posiadanie praktykującego, bogobojnego prezydenta, nie oznaczałoby, że Ameryka stanie się teokracją, albo znów będzie wierząca. „Myślę, że Stany Zjednoczone nie są krajem chrześcijańskim, bo sami chrześcijanie przestali zachowywać się jak na chrześcijan przystało” - twierdzi Donna Tallman. Materializm pociągnął nawet konserwatywnych katolików, a pokora przestała być uważana za cnotę. Tylko jeśli chrześcijanie na nowo odkryją swoje cele i zaczną postępować według boskich nakazów będą mogli odnowić społeczeństwo.
Idea rządu, konstytucji i ojców-założycieli nie uczyni z narodu wierzących. „Chrześcijanie amerykańscy często umieszczali swoje nadzieje w urnach wyborczych. Bożą metodą na zmiany jest skrucha. Jeśli Ameryka chce powrócić do sytuacji, w której dobro bierze górę nad rozwiązłością i przemocą, sami krajanie muszą zacząć żyć tak, jak tego wymagają od innych” - charakteryzuje swoich rodaków autorka artykułu.