Proszę pani, co ja zrobiłem złego, że zabierają mnie od mamy?
Nie tak dawno odwiedziłem rodzinę, w której jedno z dzieci jest niepełnosprawne. Jego matka opowiadała, jak próbowano ją zastraszyć odebraniem praw rodzicielskich, ponieważ nie chciała zgodzić się na uczestnictwo dziecka w proponowanym obozie integracyjnym. Miało to być świadectwem braku zainteresowania rodziców rehabilitacją syna. Pracowników socjalnych jakoś nie przekonywały argumenty, że dziecko wymaga opieki indywidualnej a na obozie będzie jeden opiekun na piętnaścioro maluchów, że przeciw takiemu wyjazdowi opowiedzieli się lekarze specjaliści, że rodzice zrobili wszystko, aby zapewnić mu jak najlepsze warunki z indywidualną rehabilitacją włącznie. Liczyło się tylko to, że matka zrezygnowała z mającej odmienić (?) los dziecka propozycji. Nie dziwię się, że odmówiła. Na jej miejscu zrobiłbym to samo.
Znajoma nauczycielka opowiedziała mi wstrząsającą historię. Do szkoły przyjechał kurator sądowy, by kilku uczniów zabrać do domu dziecka, ponieważ ich rodzice zostali pozbawieni praw rodzicielskich. Fakt, rodzina patologiczna. Ale ważna jest reakcja najmłodszego dziecka. Gdy skończyła się lekcja zaczekał aż wszyscy wyjdą z klasy i ze łzami w oczach zapytał wychowawczynię:
- Proszę pani, co ja zrobiłem złego, że zabierają mnie od mamy?
Księże, mówiła nauczycielka, do końca życia nie zapomnę tego głosu, tego płaczu i tego spojrzenia. Dlatego za każdym razem, gdy trzeba będzie powiadomić kuratora sądowego, długo będę się zastanawiała, czy to zrobić. A jeśli rzeczywiście trzeba było te dzieci zabrać, to dlaczego zrobiono to w sposób tak drastyczny, bez przygotowania ich na ten moment, na oczach całej szkoły, jakby chciano ich dodatkowo napiętnować? Nie dziwię się jej pytaniom. Zastanawiam się natomiast, co jest większą krzywdą, wyrządzoną tym dzieciom: patologia ich rodziców czy sposób, w jaki zostali od nich odłączeni.
Wyrok sądu w Szamotułach został przyjęty w mediach z wielkim entuzjazmem. Zwłaszcza część jego uzasadnienia, wskazująca na konieczność udzielania pomocy w sytuacji gdy rodzina sobie nie radzi. Róża miała szczęście, że sprawa została nagłośniona. Podobnych przypadków jest znacznie więcej. Tyle tylko, że rodzice pozbawieni są pomocy prawnej a sami niezbyt potrafią walczyć z wszechwładzą urzędników. Nie dziwię się im. Na widok położnej, oznajmiającej że przyszła sprawdzić, czy w domu są warunki na przyjęcie dziecka ze szpitala, też pewnie bym zadrżał ze strachu i wpuścił ją do domu. A przecież żaden rodzic nie musi się na to zgodzić. Bo kto położnej dał takie prawo? Skoro nawet policja ma prawo wejść tylko z sądowym nakazem rewizji.
Myślę, że nagłaśnianie takich sytuacji nie wystarczy. Z wielu przeprowadzonych rozmów wiem, że nie ma przyzwolenia społecznego na takie niczym nie uprawnione ingerencje, a równocześnie narasta poczucie bezradności. Chyba nadszedł czas, by coraz głośniej pytać o relacje państwo – rodzina, o to na czym ma konkretnie polegać zasada pomocniczości, kiedy państwo ma prawo ingerować w życie rodziny. Nie da się uciec od tej debaty, jeśli nie chcemy, by za kilka lat rodzice nie mieli nic do powiedzenia w sprawach dotyczących ich dzieci.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.