I w tym umierającym Lwowie urodziło się życie. Mimo wszystko. A mama dożyła setki.
Biały marsz, czarny marsz... Problem zawsze istniał i tak już pewnie zostanie. Tyle, że problem dziś ma inny wymiar niż kilka wieków temu. Choćby tylko z powodu „doskonalszych” technik pozbycia się niechcianego dziecka. Cudzysłów konieczny, bo metody technicznie bardziej skuteczne i dostępne, ale tak samo nieludzkie i wstrętne. Albo i bardziej. Na pewno bardziej przewrotne.
Kiedy nam, dzieciom, opowiadano na starożytnej historii o obyczajach mieszkańców Sparty, jak to chore i kalekie dzieci strącali z Tarpejskiej Skały, to był okrutny obraz. Chociaż jest w tym jakaś co najmniej niejasność. Bo wspomniana skała znajduje się w Rzymie, a zrzucano z niej nie dzieci, jeno zdrajców ojczyzny i niewolników za niektóre przewinienia. Jednak drastyczny obraz pozostał. Co nie zmienia faktu, że jednak od wieków pozbywano się dzieci... Jakich? Niechcianych? Niewygodnych? Kalekich? Temat tyleż złożony, co równocześnie straszny. Dzieci też porzucano. Nie każdemu udało się przeżyć, jak chociażby legendarnemu założycielowi Rzymu Romulusowi i jego bratu Remusowi wykarmionym przez wilczycę.
To historii okruchy tylko. I nie o nie chodzi. Chciałbym dorzucić ziarno nadziei do aktualnego tematu. Tak, ja stary kawaler i stary ksiądz. Bo temat dotyczy mnie bardzo egzystencjalnie. Z moim przyjściem na świat było nieciekawie. Front wojenny zatrzymany przez Stalina w sierpniu roku 1944 rozdzielił moich rodziców. Starszy brat był „w lesie”. Mama ze mną, jeszcze nie urodzonym, właściwie sama, siostry taty dopiero co wywieziono na Sybir. Szpital na Piekarskiej we Lwowie był raczej wojennym lazaretem. I ta powikłana ciąża. Ja już chciałem na świat, a tu lekarz (no, nie Polak, ale to nie istotne; choć dla poczucia bezpieczeństwa matki ważne) krzyczy: „Albo matka, albo dziecko!” Nie czujesz, Czytelniku, jednego z wątków tworzonych dziś ustaw? Matka może (musi?) wybierać...
Odpowiedzią mojej mamy był też krzyk: „I matka, i dziecko!” To też wybór, nieprawdaż? I w tym umierającym Lwowie urodziło się życie. Mimo wszystko. A mama dożyła setki. Wybaczcie więc, że moje widzenie tematu jest subiektywne. Właściwie wszyscy (i wszystkie), którzy żyją, powinni takie subiektywne widzenie mieć – bo żyją. Ale co niektórzy takiego widzenia nie mają. I chcieliby, też co niektórzy, na jakąś Tarpejską Skałę – wszystko jedno gdzie i jaką – dzieci wynosić.
I to jest jedno ziarno nadziei – że mimo wszystkich losowych, przyrodzonych, biologicznych, medycznych przeciwności, jest możliwe ratowanie i uratowanie życia. Trzeba determinacji. Przede wszystkim ze strony matki, choćby została zupełnie sama, jak moja. Sama? Przecież nie sama. Jest Bóg, jego moc, jego dar.
Kilka dni temu dostałem SMS-a. Czy to tylko przypadek, że modliłem się wtedy w kościele? Zerknąłem na ekran: „Pozdrowienia ze Śląska, 4 Sikorki”. Zaraz, zaraz..., jeszcze dwa tygodnie temu było ich troje. No tak...! Rozumiem! Przypomniał mi się inny SMS sprzed kilku lat: „Pozdrowienia od nas i od Kogoś Malutkiego” (te duże litery). I bez SMS-u sprzed kilku miesięcy: „Bo wie ksiądz, bo nas jest więcej”. Jestem w swojej branży duszpasterskiej prawie 50 lat. Proszę wierzyć, że kiedyś takich wiadomości, z radosnym zabarwieniem, nie było. Ciąża była zwykle skrywana – jak długo się dało. Jeśli jakaś dziewczyna przychodziła, to zdesperowana: „proszę księdza, jestem w ciąży (grobowa intonacja), tato mnie zatłucze”. Jednak nie zatłukł.
Zatem – zmieniło się nastawienie, klimat, aura wokół daru życia. Nieraz bardzo trudnego daru. Nieraz to życie bywa ułomne, chore, absorbujące czas, siły i pieniądze całej rodziny. A tak bardzo kochane. Jak mała Lusia, jak mały Ksawery, jak Asia sprzed lat w innej mojej parafii, jak Kamil, co to „podnosił swoje ciało”, gdy zsunął się na podłogę. A i tak najbiedniejsze są nie te chore dzieci, a te zostawione sobie – czasem na brudnym podwórku i ulicy, czasem na wypieszczonych salonach. Takich jest wielo-, wielokrotnie więcej, niż tych chorych i ułomnych. Dyskusji i marszów na ten temat jakoś niewiele, a może i wcale...
Dlaczego? Dlaczego tylu ludzi nienawidzi życia? Swojego pewnie także.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.