Biegli złożyli przed sądem niekorzystne zeznania dla Anny Jaruckiej, oskarżonej m.in. o posłużenie się fałszywym dokumentem, w którym Włodzimierz Cimoszewicz w 2002 r. miał ją rzekomo uprawniać - jako ówczesny szef MSZ - do zamiany swego oświadczenia majątkowego.
We wtorek Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował trwający od stycznia 2007 r. proces 42-letniej b. asystentki Cimoszewicza. Afera z jej udziałem doprowadziła do wycofania się Cimoszewicza z wyborów prezydenckich w 2005 r. Grozi jej do 5 lat więzienia. Jarucka nie przyznaje się do zarzutów i podtrzymuje, że Cimoszewicz upoważnił ją do zamiany oświadczenia - czemu b. szef MSZ zaprzecza.
We wtorek przed sądem zeznawali powołani z urzędu kolejni biegli z dziedziny pisma porównawczego, którzy oceniali podpis Cimoszewicza pod rzekomym upoważnieniem dla Jaruckiej.
Biegli potwierdzili, że nie jest to oryginalny podpis, ale kserokopia faksymile, czyli pieczątki odtwarzającej podpis. Kategorycznie stwierdzili jej zgodność z materiałem porównawczym - odciskiem faksymile, jakim dysponował Polski Komitet Pomocy Społecznej (Cimoszewicz był jego prezesem). Biegli wykluczyli, by podpis pochodził z innych pieczątek.
Cimoszewicz od początku twierdził, że jego podpis to właśnie odbitka z tego faksymile. Jedna z pracownic MSZ zeznawała wcześniej, że w 2002 r. na polecenie Jaruckiej odebrała z PKPS to faksymile i oddała bez pokwitowania Jaruckiej, która powiedziała, że pieczęć "zabierze do domu". Agnieszka Sz. zeznała, że później Jarucka pytała ją przy świadkach: "Nie wiesz co zrobiliśmy z tą faksymile?". "Wydaje mi się, że Jarucka chciała w ten sposób wykazać, że zaginięcie faksymile było moją winą" - zeznała kobieta.
"Biegli potwierdzili słowa mojego klienta" - powiedział PAP, nie ukrywając satysfakcji, mec. Bogdan Michalak, pełnomocnik Cimoszewicza, który jest oskarżycielem posiłkowym (nie musi stawiać się w sądzie). "Są pewne wątpliwości w sprawie" - stwierdził obrońca oskarżonej mec. Michał Kołodziejczyk.
Proces odroczono do 1 grudnia, na kiedy wezwano ostatnich świadków. Proces trwa długo, bo sąd wzywa na świadków wielu pracowników MSZ z tamtych lat, którzy dziś przebywają na rozrzuconych po całym świecie placówkach dyplomatycznych w świecie i mieli kłopot ze stawiennictwem. Zeznania niektórych były tylko odczytywane przez sąd.
O Jaruckiej zrobiło się głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz miał ją w 2002 r. upoważnić do zamiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. i usunięcia z jego pierwotnego oświadczenia informacji o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen. On sam mówił, że jego oświadczenie nie było nigdy zmieniane. Przyznawał zaś, że pomylił się, wypełniając je zgodnie ze stanem z kwietnia 2002 r., kiedy składał oświadczenie, a powinien był je wypełnić zgodnie ze stanem na koniec 2001 r., kiedy jeszcze posiadał akcje PKN Orlen (sprzedane w styczniu 2002 r.).
Komisja śledcza zawiadomiła prokuraturę o przestępstwie, ale prokuratura uznała, że Cimoszewicz fakt posiadania akcji zataił nieumyślnie i umorzyła śledztwo. Na wniosek Cimoszewicza prokuratura zajęła się zaś rzekomym upoważnieniem dla Jaruckiej i uznała, że zostało ono sfałszowane przez nieustaloną osobę; nie było tam podpisu ministra, lecz jego faksymile. Według prokuratury, motywem działania b. asystentki była chęć zemsty. Kobieta wielokrotnie zwracała się bowiem do szefa MSZ, a później marszałka Sejmu, o "załatwienie" dla niej i jej męża placówki dyplomatycznej we Włoszech - bez skutku.
Oprócz posłużenia się podrobionym dokumentem, prokuratura oskarżyła Jarucką także o składanie fałszywych zeznań przed komisją śledczą co do wystawienia upoważnienia. Trzeci zarzut dotyczy ukrywania dokumentów z MSZ, w tym związanych z oświadczeniem Cimoszewicza - znalezionych u niej w styczniu 2005 r. przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Była asystentka zapewniała, że nie działała na niczyje zlecenie i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek ani branie udziału w kampanii prezydenckiej". Wywołała jednak zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta. "Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek" - oświadczył.
"Nigdy nie fałszowałam żadnego upoważnienia pana ministra, wykorzystując faksymile jego podpisu" - mówiła w sądzie Jarucka, według której "upoważnienie nie może być spreparowane". "Nie miałam żadnego powodu do zemsty na panu Cimoszewiczu" - twierdziła. Dodawała, że nigdy nie prosiła go o jakąkolwiek protekcję, a współpracę z nim "bardzo dobrze wspomina".
Cimoszewicz uważa, że Jarucka (o której w sądzie mówił "ta osoba") nie powinna iść za kraty, ale "powinna usłyszeć w imieniu Rzeczypospolitej, że jest przestępcą", bo "wyrządziła ogromne negatywne skutki społeczne", a także jemu i jego rodzinie.
Jarucka nie dostanie 50 tys. zł zadośćuczynienia od MSZ za rzekomy mobbing - orzekł w 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie, który oddalił jej pozew przeciw resortowi. Według sądu Jarucka nie wykazała, by w MSZ doszło wobec niej do zachowań uznawanych przez prawo za mobbing. Zarzucała resortowi (gdzie formalnie wciąż jest zatrudniona, choć ostatnio wypowiedziała stosunek pracy), że ją szykanowano. Miało to polegać m.in. na obniżeniu stopnia służbowego, nieudzieleniu urlopu "dla poratowania zdrowia", zamieszczaniu na stronie internetowej MSZ "szkalujących ją wiadomości". (PAP)
sta/ itm/ mow/
Kac nakazał wojsku "bezkompromisowe działanie z całą stanowczością", by zapobiec takim wydarzeniom.
Mieszkańców Ukrainy czeka trudna zima - stwierdził Franciszek.
W III kw. br. 24 spółki giełdowe pozostające pod kontrolą Skarbu Państwa zarobiły tylko 7,4 mld zł.
Uroczyste przekazanie odbędzie się w katedrze pw. Świętego Marcina w Spiskiej Kapitule na Słowacji.