Prezydent Palestyny Mahmud Abbas powiedział w środę, że jest gotów do wznowienia rozmów pokojowych z Izraelem, o ile zaprzestanie on osadnictwa na ziemiach palestyńskich. To reakcja na przemówienie sekretarza stanu USA Johna Kerry'ego o Bliskim Wschodzie.
Palestyński przywódca zaznaczył, że rozmowy z Izraelem musiałyby się odbywać w określonych ramach czasowych i na podstawie prawa międzynarodowego. To jego zdaniem obejmuje rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ z ubiegłego tygodnia, która określa żydowskie osadnictwo na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu i w anektowanej Jerozolimie Wschodniej jako sprzeczne z prawem międzynarodowym i stanowiące przeszkodę dla trwałego pokoju na Bliskim Wschodzie. Rezolucji tej sprzeciwiał się Izrael.
W środę w Waszyngtonie urzędujący do 20 stycznia szef amerykańskiej dyplomacji w przemówieniu nakreślającym wizję uregulowania kwestii bliskowschodniej odchodzącej administracji prezydenta Baracka Obamy opowiedział się za rozwiązaniem opartym na dwóch osobnych państwach - żydowskim i palestyńskim. Jego zdaniem stanowi ono jedyną możliwą drogę do pokoju między Izraelem a Palestyńczykami.
Kerry powiedział, że przyszłą granicę między Izraelem a Palestyną powinna wyznaczać linia z 1967 roku, czyli sprzed wojny sześciodniowej, z uzgodnionymi przez obie strony korektami, a Jerozolima powinna być stolicą obu państw. Izrael stałby się wówczas państwem żydowskim - mówił szef dyplomacji USA. Tymczasem zachowanie status quo jego zdaniem oznaczałoby "wieczną okupację".
W swoim wystąpieniu Kerry bronił decyzji USA, by umożliwić (nie wetować) przyjęcie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ rezolucji potępiającej nielegalne w świetle prawa międzynarodowego żydowskie osadnictwo na terenach palestyńskich. "Celem było zachowanie rozwiązania opartego na dwóch państwach" - podkreślił.
Palestyńczycy sprzeciwiają się określaniu Izraela jako państwa żydowskiego ze względu na mieszkających tam Arabów - obywateli Izraela oraz roszczenia palestyńskich uchodźców.
Tymczasem w Kongresie USA rozlegają się apele Republikanów o wstrzymanie finansowania Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Republikanin Lindsey Graham, przewodniczący senackiej podkomisji ds. środków dla Departamentu Stanu i na operacje zagraniczne, zapowiedział starania o wstrzymanie funduszy z USA, które stanowią 22 procent rocznego budżetu operacyjnego ONZ. "ONZ uniemożliwia nam kontynuowanie normalnej działalności.(...) Niemal każdy Republikanin czuje, że jest to jak zdrada Izraela, a jedyna odpowiedź, jaką mamy, tkwi w potędze sakiewki" - przekonywał. Fox News przypomina, że Ameryka łoży rocznie ok. 8 miliardów dolarów na rzecz ONZ i stowarzyszonych z nią organizacji. W 2015 r. największą część - około 3 mld dolarów - przeznaczono na finansowanie podstawowych zadań i misji pokojowych ONZ.
Republikanie na Kapitolu niezależnie od apeli o zaprzestanie lub okrojenie funduszy sugerowali, jak informują media, m.in. odebranie dyplomatycznych przywilejów przedstawicielom Palestyny, mającej status nieczłonkowskiego państwa obserwatora przy ONZ. Według "Washington Post" brane jest też pod uwagę wycofanie się USA z takich instytucji ONZ jak UNESCO bądź uchwalenie przepisów w celu ochrony izraelskich osadników, którzy są zarazem obywatelami USA i mogą odczuć skutki przyjętej przez Radę Bezpieczeństwa rezolucji.
Jednym z najostrzej krytykujących Biały Dom Republikanów był senator Ted Cruz z Teksasu. "Ta haniebna antyizraelska rezolucja (...) była najwyraźniej tylko salwą otwierającą finalny atak administracji Obamy na Izrael" - powiedział senator. Dodał, że Barack Obama, sekretarz stanu John Kerry, ambasador Samantha Power "i ich koledzy" powinni pamiętać, iż Kongres zbiera się po przerwie 3 stycznia i zgodnie z konstytucją może kontrolować fundusze podatników, które administracja chciałaby wykorzystać na "antyizraelskie inicjatywy". Zwolennicy ukarania ONZ, w tym Graham, Cruz i senator Tom Cotton z Arkansas sądzą, że znajdą poparcie w Senacie, nie tylko przywódcy republikańskiej większości Mitcha McConnella, ale też Charlesa Schumera, który stanie na czele mniejszości demokratycznej i jest zdecydowanie pozytywnie nastawiony do Izraela.
W obronie stanowiska administracji wystąpiła natomiast demokratyczna senator z Kalifornii Dianne Feinstein. Jak stwierdziła, jest to wyraźny sygnał, że Stany Zjednoczone wciąż popierają rozwiązanie dwupaństwowe na Bliskim Wschodzie "Zakończenie działalności osiedleńczej na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie jest absolutną koniecznością, jeśli kiedykolwiek mamy doprowadzić do osiągnięcia trwałego pokoju między Izraelem a Palestyńczykami" - podkreśliła.
Przedstawiciele władz Izraela oskarżają administrację Obamy, że nie tylko zezwoliła na rezolucję, lecz nawet za kulisami do niej zachęcała. Waszyngton temu zaprzecza. Samantha Power argumentowała, że budowa dalszych osiedli poważnie osłabi bezpieczeństwo Izraela, a rezolucja jest zgodna polityką Stanów Zjednoczonych.
Decyzję Białego Domu już kilkakrotnie krytykował także prezydent elekt Donald Trump. W środę ponownie zapewniał na Twitterze o swym poparciu dla Izraela. Nie pozwoli, zaznaczył, na traktowanie tego kraju z pogardą. Wzywał jednocześnie, by dopóki nie obejmie urzędu 20 stycznia, Izrael "mocno się trzymał".
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.