Łódzcy prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie okoliczności śmierci b. posłanki SLD Barbary Blidy uważają, że opracowana przez biegłych w tej sprawie opinia jest pełna, jasna i nie zawiera sprzeczności. Zdaniem śledczych na podstawie opinii biegłych i innych dowodów nie można było określić, gdzie w chwili strzału znajdowała się funkcjonariuszka ABW, która miała pilnować Blidy w łazience i nie było podstaw do podważenia jej zeznań.
Według poniedziałkowej "Gazety Wyborczej" w śledztwie po śmierci Barbary Blidy część najważniejszych dowodów zebranych na miejscu tragedii - proch, włos, nitki - biegli uznali za "bezużyteczne". Nitki znalezione na rewolwerze posłanki SLD mogłyby świadczyć, że przed śmiercią szarpała się ona z funkcjonariuszką ABW. Zdaniem gazety, biegli nie poradzili sobie m.in. ze śladami ołowiu ze spłonki pocisku na dłoni funkcjonariuszki czy włosem na szlafroku Blidy.
Rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania odpowiadając na pytania PAP w tej sprawie podkreślił, że badając sprawę wykorzystano wszystkie ślady zabezpieczone na miejscu zdarzenia.
"Powołano wyspecjalizowaną jednostkę (Centralne Laboratorium Kryminalistyczne KGP - PAP), dającą rękojmię przeprowadzenia badań na najwyższym poziome merytorycznym. Opracowana opinia jest pełna, jasna i nie zawiera sprzeczności. Tak więc nie było podstaw, aby powoływać innych biegłych. Niemożność udzielenia odpowiedzi na część zadanych pytań, w tym również dotyczącego rekonstrukcji zdarzenia, wynika z okoliczności natury obiektywnej tj. aktualnie dostępnych możliwości badawczych" - wyjaśnił Kopania. Według niego brak jest jakichkolwiek podstaw do stwierdzenia, że inni biegli byliby w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania.
Według prokuratury, biegli nie zdołali ustalić pochodzenia włókien zabezpieczonych na rewolwerze Blidy, ponieważ nie posiadały one swoich odpowiedników pod względem morfologicznym i rodzajowym wśród zabezpieczonej na miejscu zdarzenia odzieży (w tym m.in. kurtki dżinsowej, w którą ubrana była wówczas funkcjonariuszka ABW). Okazało się bowiem, że w domu Blidów funkcjonariuszka nie miała na sobie kurtki służbowej.
"Biegli stwierdzili także, że obecność tych włókien na rewolwerze może być efektem przypadkowego naniesienia, co w przyrodzie jest zjawiskiem powszechnym" - wyjaśnił w swoim stanowisku rzecznik prokuratury.
Zapewnił, że w śledztwie próbowano ustalić czy m.in. na prywatnej kurtce funkcjonariuszki ABW i na jej dłoniach znajdują się kuliste cząstki ołowiu, a jeśli tak, to skąd pochodzą. Powstają one m.in. w wyniku parowania ołowiu ze spłonki w czasie wystrzału, a następnie jego skraplania.
Biegły już w czasie przesłuchania - według prokuratury - podał, że w wyniku badań chemicznych nie jest możliwe ustalenie, skąd pochodzą kuliste cząstki ołowiu w razie ich odnalezienia. Przyznał, że w wyniku badania ich ilości można stwierdzić, czy jakiś przedmiot lub osoba, na których je odnaleziono, znajdowała się w pobliżu wystrzału. Dlatego prokuratura zleciła ich badania ilościowe.
"W wyniku przeprowadzonej w tym zakresie ekspertyzy, biegły stwierdził, że na podstawie analizy ilościowej kulistych cząstek ołowiu można jedynie ustalić, że w pobliżu rewolweru w czasie wystrzału znajdowały się dłonie Barbary Blidy oraz szlafrok, w który była ona ubrana, w tej części, gdzie znajdowało się uszkodzenie po wystrzale" - zaznaczył Kopania.
Przyznał, że na dłoniach i kurtce funkcjonariuszki odnaleziono także inne niż kuliste pozostałości po wystrzale z broni palnej. "Poddano je badaniu i na tej podstawie stwierdzono, że z całą pewnością nie pochodzą one z rewolweru Barbary Blidy" - dodał rzecznik prokuratury.
W śledztwie ustalono, że funkcjonariuszka nie brała udziału w ćwiczeniach strzelniczych na kilka dni przed zdarzeniem. Biegli uznali, że naniesienie pozostałości po wystrzale na dłonie może nastąpić nie tylko w czasie strzelania, ale także poprzez kontakt z bronią, której nie wyczyszczono po wcześniejszym użyciu.
Po przeprowadzeniu oględzin włosa znalezionego na szlafroku Blidy biegły uznał - według prokuratury - że nie nadawał się on do badań genetycznych.
Zdaniem prokuratury, chociaż biegłym zadano ponad sto pytań, udostępniono im akta sprawy i przekazano wszystkie ślady zabezpieczone na miejscu zdarzenia, "nie było możliwe określenie, gdzie znajdowała się funkcjonariuszka w chwili strzału" oraz czy Barbara Blida stała przodem, tyłem, czy też bokiem do wejścia do mniejszego z pomieszczeń łazienki.
"Dlatego też zebrane dowody nie pozwoliły na kwestionowanie prawdziwości relacji funkcjonariuszki ABW, która podała, że stała na wyciągnięcie ręki od Barbary Blidy w drzwiach wejściowych do mniejszego z pomieszczeń łazienki" - powiedział Kopania.
Przypomniał, że mąż b. posłanki zeznał w śledztwie, że po usłyszeniu strzału pierwszy dobiegł do łazienki i zauważył, iż funkcjonariuszka siedzi na bocznym oparciu fotela przy łazience. Jednocześnie - według prokuratury - w trakcie konfrontacji z funkcjonariuszką podał, że nie jest w stanie stwierdzić, czy weszła ona z Barbarą Blidą do łazienki, gdyż z miejsca w którym wówczas stał nie mógł obserwować ani drzwi łazienki, ani jej wnętrza. Dodał, że może jedynie potwierdzić, iż w chwili, gdy dobiegł do łazienki, funkcjonariuszka siedziała na zewnątrz. "Zeznania męża Barbary Blidy nie dają podstaw do kwestionowania wersji funkcjonariuszki ABW" - zaznaczył prok. Kopania.
Wcześniej prowadzący śledztwo informowali, że analiza materiału dowodowego wskazuje, że b. posłanka popełniła samobójstwo. Z ekspertyzy wynika, że na broni b. posłanki znaleziono jeden ślad linii papilarnych, który - według biegłych - nie nadawał się jednak do identyfikacji. Na broni znaleziono i zabezpieczono też ślady biologiczne. Wyizolowano z nich ślad DNA pochodzący od Barbary Blidy z domieszką męskiego DNA niemożliwego do identyfikacji.
Śledczy przyznają jednocześnie, że wciąż badają, czy prawidłowo zostało zabezpieczone miejsce zdarzenia oraz ślady i dowody w domu Blidów.
Wątkiem zabezpieczenia śladów po śmierci byłej posłanki zajmuje się także sejmowa komisja śledcza. Opinię w tej sprawie ma przedstawić jeden z ekspertów komisji dr Michał Gramatyka.
Barbara Blida - b. minister budownictwa i b. posłanka SLD - popełniła samobójstwo 25 kwietnia 2007 r., kiedy funkcjonariusze ABW przyszli przeszukać jej dom w Siemianowicach Śląskich i zatrzymać ją na polecenie Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Prokuratura chciała jej postawić zarzuty w śledztwie dotyczącym tzw. afery węglowej.
Prowadzone przez łódzką prokuraturę śledztwo ma ustalić m.in. czy w trakcie zatrzymywania doszło do niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy ABW. W tym wątku jedynym podejrzanym jest był oficer ABW Grzegorz S., który dowodził akcją w domu Blidów. Prokuratura oskarżyła go o niedopełnienie obowiązków służbowych oraz działanie na szkodę interesu publicznego i prywatnego. Grozi mu kara do trzech lat więzienia.
Oficer - zdaniem śledczych - nie wydał dwóm pozostałym funkcjonariuszom ABW biorącym udział w akcji polecenia przeszukania Blidy i łazienki w jej domu w celu sprawdzenia, czy posiada ona broń. Sam też nie podjął żadnych działań w tym zakresie. S. nie przyznaje się do winy. Jego proces ma ruszyć 12 listopada przed sądem w Siemianowicach Śląskich.
Prokuratura umorzyła natomiast postępowanie wobec dwojga pozostałych funkcjonariuszy ABW, uznając, że zebrane dowody nie dały podstaw do przedstawienia im zarzutów. Według śledczych, wypełnili oni swoje obowiązki, wykonując polecenia wydawane przez dowodzącego grupą. Zażalenia w tej sprawie skierowali do prokuratury pełnomocnicy rodziny Blidów. Prokuratura ich nie uwzględniła i skierowała je do sądu w Siemianowicach Śląskich.
W śledztwie zarzut nadużycia władzy, czyli przekroczenia uprawnień i działania na szkodę interesu publicznego prokuratura przedstawiła b. szefowi ABW Witoldowi Marczukowi. Zarzut wiąże się z wydaniem przez niego w kwietniu 2006 roku polecenia dotyczącego filmowania zatrzymań osób dokonywanych przez ABW i przeszukania miejsc ich zamieszkania. Jak twierdzą śledczy, następnie tak zebrany materiał filmowy był przekazywany do gabinetu szefa ABW, tam opracowywany i udostępniany mediom. Marczukowi, który nie przyznaje się do winy, grożą trzy lata więzienia.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.