Z nowym ruchem odrodzeniowym, jakim była Solidarność, wiązano wielkie nadzieje. Stan wojenny zdusił ogromny kapitał, który był w umysłach i sercach ludzi - mówi abp Marian Gołębiewski. Dziś to nie historia, ale osoby wkraczające w kompetencje historyków próbują ocenić stan wojenny. Ważne, byśmy go nie zapomnieli - twierdzi z kolei abp Józef Życiński w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną.
KAI: Czy sprawa stanu wojennego jest dziś nadal kwestią moralną?
Abp Życiński: - Jest, i dzięki Bogu, że jest. Ważne, byśmy stanu wojennego nie zapomnieli. Wtedy dokonały się rzeczy straszne. Popatrzmy na internowanych, których wtedy pozamykano. Przecież to były czołowe postaci polskiej kultury i sceny politycznej. Myślałem sobie kiedyś, że jak się zaprosi kogoś do dialogu, a potem się go zamknie, to jest wypisz-wymaluj reakcja stalinowskich władz przy procesie szesnastu. Oni wtedy zaprosili polskich przywódców do Moskwy, a potem ich pozamykali. A tu dzielne grono dzierżyniaków demonstruje, że w 1981 roku potrafią zachować ten sam styl. I kogo internowali? Bartoszewski, zamknięty najpierw przez hitlerowców w Oświęcimiu, potem przez władze stalinowskie w wolnej Polsce, trafił znów na listę osób niepraworządnych. Dopiero reakcja władz Izraela doprowadziła do jego uwolnienia. Podobnych nazwisk można by przytaczać wiele. A przecież ktoś, kto przygotowywał listę, mógł mieć odrobinę wyczucia, że uczciwy Mazowiecki na pewno nie będzie terrorystą, i że Bartoszewski jest niemniej groźny dla władz w internowaniu, jak i poza nim. To żenujące, że nie znalazł się żaden sprawiedliwy w partyjnej Sodomie.
Wyliczanie dziś zasług partii, która rzekomo dialogicznie siadała od razu do Okrągłego Stołu, miałoby swe podstawy, gdyby wcześniej nie było internowań. Tym, którzy sławią otwartość i dialogiczność partii, można by odpowiedzieć: przyznalibyśmy wam rację, gdyby Okrągły Stół zrobiono w 1981 roku.
KAI: Czy osoby odpowiedzialne za wprowadzenie stanu wojennego powinni zostać rozliczone?
- Jaką formę rozliczeń stosować do ludzi, którzy ledwo nogami włóczą? To jest zasadnicza rzecz. Ważne, by nie opuszczały nas oceny etyczne sytuacji, wartościowanie naszych sumień. Nie sądzę, by w Polsce była jakaś reprezentatywna grupa ludzi, której marzeniem jest pozamykanie członków WRON. W stosunku do WRON zawsze zresztą mieliśmy postawę, w której ironia wygrywała z nienawiścią, a subtelności ukazujące szkodliwość tego typu instytucji bardziej nas pociągały niż dążenie do tego, by ich członków spotkało jakieś nieszczęście. Pamiętam, jak ktoś kiedyś śpiewał w obecności mojej i Tischnera: „będą tańczyć wśród zgliszczy Gwiazda, Jurczyk i Michnik wokół trumny Siwaka Albina”. Tischner mu powiedział wtedy – nie rób z siebie takiego bohatera i przy trumnach nie tańcz.
KAI: Ostatnia publikacja IPN opiera się na dokumentach, wedle których gen. Jaruzelski miał prosić o pomoc wojskową ZSRR. Czy to rzuca nowe światło na jego postać?
- Ja tych dokumentów nie widziałem, nie czuję się więc kompetentny, by stosować logikę zerojedynkową: zdrajca lub bohater. Mogę tylko powiedzieć, że z gen. Jaruzelskim przez długi czas wymienialiśmy listy. Przysłał mi w jednym przypadku pięćdziesięciokilkustronicowy tekst dowodzący, że musiał tak zrobić, jak zrobił. Po tym tekście napisałem mu: „Panie generale, nie ma sensu powtarzać w kółko tak długich tekstów. Jeśli przysyła pan list, licząc na moją radę, to radziłbym panu przygotować osobistą dokumentację na spotkanie z najwyższym sędzią”. Na to on odpisał: „Tak, tylko takiej postawy nie można sobie narzucić, do tego trzeba dojrzeć”. I od tej pory nie przysyła mi już listów.
KAI: Uczestnikom tamtych wydarzeń łatwo ocenić intencje władzy, ale gdy dziś młodzi słyszą, że gen. Jaruzelski chciał ratować naród, co mogą myśleć?
- Gdybym chciał przypisać jako intencję pierwszorzędną ratowanie narodu, to zauważyłbym, że powinno być dużo więcej szacunku w traktowaniu tego narodu. Tymczasem w stosunku do ludzi, od Mazowieckiego po bojkotujących telewizję artystów, każdy poczynając od Jerzego Urbana po kogoś, kto tylko miał jakieś krzesło w KC, demonstrował wielką arogancję. Obrońcy mają trochę inny etos niż ci, którzy odnosili się z taką arogancją do społeczeństwa.
KAI: Jakie najmocniejsze wrażenia pozostały w Księdzu Arcybiskupie ze stanu wojennego?
- Pierwszy psychologiczny szok przeżyłem, gdy zacząłem się golić przy włączonym radiu i usłyszałem przemówienie Jaruzelskiego. Pobiegłem do moich studentów, mieszkałem wtedy w seminarium, powiedziałem im o komunikacie, a w ich modlitwę została już włączona dramatycznie nowa sytuacja Polski, Solidarności, społeczeństwa.
Inny typ szoku przeżyłem czytając po latach dzienniki Mieczysława Rakowskiego, opisujące jego udział w obradach toczącego się wtedy Kongresu Kultury. Rakowski witał się z wielkimi twórcami, których nazwiska widział wcześniej na listach osób przeznaczonych do internowania, i nie miał żadnego wyrzutu sumienia, żadnego poczucia, że wita się z tymi, którzy przy jego aprobacie jutro wylądują w miejscach odosobnienia. Cyniczne podejście pragmatyka, który wyprany jest z ludzkich uczuć. W tych dziennikach Rakowski, który uważany jest za jednego z najinteligentniejszych członków PZPR, z bólem odnotowuje, że nie przywitano ich z nazwiska, tylko wszystkich ogólnie. Sypał się system, ludzie mieli trafić do internowania i do więzień, a dla elit partyjnych najważniejsze było, żeby ich należycie przywitać. To jest świadectwo poziomu intelektualnego i degrengolady tamtego systemu.
Pamiętam też, że w wigilię świąt Bożego Narodzenia w 1981 roku odprawiłem dwie pasterki – jedną na mieście, dla sióstr, a drugą w seminarium, dla Adama i Jadwigi. Wracałem do domu z rekolekcji, był późny wieczór, kiedy pod budynkiem seminarium częstochowskiego z mroku wyszły dwie postaci. Byli to Adam z Sosnowca i Jadwiga ze Śląska. Uciekli stamtąd jako działacze miejscowej Solidarności do Krakowa, mówiono, że tu jest łagodniej. Nie mieli gdzie zamieszkać i przyszli z prośbą, żeby ich ukryć. Ja tych miejsc do ukrycia tak dużo nie miałem, niektóre z nich w miejscach publicznych były pod dużym nadzorem milicji, ale wprowadziłem ich do infirmerii, gdzie leżeli chorzy. Zamieszkali w dwóch sąsiednich pokoikach, a o sytuacji wiedziała tylko siostra przełożona, która kucharce powiedziała, że to rodzina ks. prefekta Życińskiego. Wpadałem do nich od czasu do czasu na długie Polaków rozmowy.
Po tej pasterce, którą wtedy dla nich odprawiłem, zaczęli się kłócić, bo ona miała poglądy bardzo prawicowe, a on pochodził z Zagłębia z rodziny lewicowej, ale oboje byli przeciwko PZPR. Adama nie spotkałem potem już nigdy, o Jadwidze ktoś żartował, że ukrywała się aż do czasów rządów Jana Olszewskiego. Spotkałem ją, gdy pracowała w Telewizji Katowice, czasem widzę jej teksty w „Rzeczpospolitej”.
KAI: Czy wraca Ksiądz Arcybiskup pamięcią do tamtych dni?
- Z perspektywy czasu mocne reakcje wywołują u mnie cyniczne komentarze na temat tych, którzy zapłacili kiedyś cenę życia. Mówiono w stanie wojennym: nie oceniajmy, historia nas oceni. Dziś to nie historia, ale osoby wkraczające w kompetencje historyków próbują oceniać, i mówią np.: „a żona Kuklińskiego powiedziała, że jej synowie żyją”. Jest to wyjątkowa dawka prymitywizmu w stosunku do rodziny, która przeżyła śmierć dwóch synów. Spotkałem Kuklińskiego w Chicago, po spotkaniu z Polonią podszedł do mnie i poprosił, bym pomógł mu uzyskać audiencję u Jana Pawła II. Mówił, że po śmierci synów nie zależy mu już na niczym i jego życie stało się puste, ale chciałby opowiedzieć Ojcu Świętemu o tym, co złożyło się na jego decyzje. Ten człowiek, ukazując swój ból i swój dramat, w rozmowie osobistej, na pewno nie pozowanej i nie teatralnej, miał tylko jedną tęsknotę: móc opowiedzieć Ojcu Świętemu o swoim życiu. Dziś oskarżanie go, że ukrywał synów po to, by pozować na cierpiętnika, jest głęboko niemoralne. Można się dziwić pewnym środowiskom, które powtarzają swoje zarzuty raniąc od nowa ludzi, którzy zapłacili cenę tak wysokiego cierpienia.
Przypomina mi się całkiem inna sytuacja z tamtego czasu, kiedy już po doświadczeniu kilku miesięcy stanu wojennego byłem z prof. Barbarą Skargą na Kongresie Filozofii Polskiej w Montrealu. Zapytałem któregoś dnia, czy słyszała, że jeden z ukrywających się przywódców Solidarności miał wystąpienie w telewizji i wzywał do ujawnienia się, bo opór nie ma sensu. Wtedy ona zareagowała w sposób znamienny. „Jego na pewno zaczynali szantażować, że jakąś krzywdę zrobią dzieciom albo żonie. W tej sytuacji nie należy mieć do tego człowieka pretensji, że się załamał” – powiedziała. Wiedziałem trochę, w jakim kierunku szedł tamten szantaż, ale patrzyłem z podziwem na humanizm osoby, która z dala od Polski potrafiła tak bronić Polaków, że nawet w doświadczeniu ich małości starała się zrozumieć i uwzględnić te czynniki, które stanowiły stały element funkcjonowania sytemu.
Rozmawiała Marta Jachowicz
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.