Szlak wokół gór był na tyle niedostosowany do jazdy rowerem, że jechaliśmy równolegle do niego przez czczą hammadę. Jej powierzchnię stanowiła krucha skorupa zaschniętego piasku pokryta niezliczoną masą ciemno-szarych kamieni. Koła naszych rowerów wrzynały się w tę strukturę niczym dziób lodołamacza w arktyczną krę.
(Dominik)
Dystans –
Najważniejsze wydarzenia:
Dziś to był dzień! Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do podnóża Harugów Białych. Co prawda na żadnej z dostępnych nam map nie ma takiej nazwy, są tylko Czarne. Jednak nasz zuch - Kazimierz – pisał wyraźnie, że jego trasa wiodła najpierw przez Harugi Białe, następnie przez Harugi Czarne. A pasmo kopulastych niewysokich gór, które znienacka wyłoniło się zza horyzontu płaskiej hammady prezentowało zdecydowanie jasne barwy. Uznaliśmy zatem, że to właśnie Harugi Białe.
Gdy tylko ujrzeliśmy te piękne kopuły, zboczyliśmy z kursu, aby nasycić się ich widokiem z bliska. Po drodze natknęliśmy się na całe pasmo małych pagórków, jakby miniaturek tych właściwych, oddalonych o kilkaset metrów. Zaczęliśmy po nich jeździć niczym w snowboardzie w snow parku. Tu nazywa się to desert-parkiem. Z wielką frajdą szusowaliśmy po tych gliniastych hopkach, radośnie przy tym kwicząc. Zajechaliśmy w końcu pod pierwszą większą górę, zeszliśmy z rowerów i wspięliśmy się na szczyt, aby po chwili cieszyć się zapierającą dech w piersiach panoramą.
Pojechaliśmy wzdłuż gór niewielkim uedem, którego wyschnięte dno utworzyło całkiem twardą nawierzchnię dla naszych kół. Dotarliśmy tak z powrotem do kamienistej drogi, która zawiodła nas na wielką płaską hammadę, ograniczoną prostą linią horyzontu z każdej strony.
Podczas całej dzisiejszej trasy znajdowaliśmy często piękne okazy kamieni, o kształtach i kolorach najrozmaitszych. Jedne ciemne, obłe, strukturą przypominające kawałki drewna, inne niczym kryształy soli, formą kojarzące się np. z mózgiem. Naprawdę najróżniejsze fantastyczne okazy.
Kończymy jazdę już po zachodzie słońca, docierając do pierwszych drzew kolczastych akacji, zwiastujących rychłą zmianę terenu.
(Dominik)
Dystans –
Najważniejsze wydarzenia:
O świcie, podczas gdy wszyscy jeszcze śpią, Marcin i Ania ruszają wraz z Hamidem do oddalonego o
Tego poranka wszyscy wstaliśmy nieco wcześniej, ale gdy już po śniadaniu, spakowani, zakładaliśmy sakwy na rowery, okazało się, że 2 koła – Lajbora i moje mają flaka. Przyczyną tej niespodzianki są najprawdopodobniej towarzyszące nam na biwaku drzewka akacji. Nie ma rady – trzeba kleić dętki.
Zgodnie z przewidywaniami, teren od tego miejsca się zmienił, dotarliśmy na skraj Harugów Czarnych. Liczyliśmy na to, że zobaczymy wąwozy i jaskinie, o których pisał nasz bohater. Niestety nie mogliśmy jechać dalej w głąb gór, ponieważ towarzyszącemu nam autu groziło utknięcie w trudnym górskim terenie. Poza tym, droga do Al Fogha, do której dotarł Nowak, wiodła wzdłuż zachodniego krańca tych gór. Zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego obrał drogę przez góry, zamiast ominąć je z lewej. Jedynym wytłumaczeniem jest teza, że Kazimierz Nowak w ogóle nie planował wizyty w Al Fogha, tylko chciał dostać się bezpośrednio do Zellah. Jednak zabłądził w górach i ostatecznie dotarł właśnie do położonego na zachód od gór Al Fogha.
My nie mogliśmy sobie pozwolić na błądzenie po górach. Zdecydowaliśmy zatem, że pojedziemy ich zachodnim skrajem, a gdy nadarzy się okazja – zapuścimy się nieco głębiej; może uda nam się zobaczyć jakąś jaskinię czy wąwóz niejako przy okazji.
Szlak wokół gór był na tyle niedostosowany do jazdy rowerem, że jechaliśmy równolegle do niego przez czczą hammadę. Jej powierzchnię stanowiła krucha skorupa zaschniętego piasku pokryta niezliczoną masą ciemno-szarych kamieni. Koła naszych rowerów wrzynały się w tę strukturę niczym dziób lodołamacza w arktyczną krę. Bynajmniej nie ułatwiało nam to pokonywania drogi – posuwaliśmy się do przodu w iście żółwim tempie. Hammada – choć płaska – nie była jednak jednolita. Na niektórych odcinkach kamienie były dużo większe, a ich ostre krawędzie jakby tylko czekały, żeby przeciąć nasze opony. Nie dało się po nich jechać – musieliśmy je omijać, a to wymagało od nas nie lada ekwilibrystyki. Od czasu do czasu wpadaliśmy na wielkie wyschnięte kałuże, po których spękanej powierzchni jazda była prawdziwym odpoczynkiem. Cały czas po prawej stronie obserwowaliśmy ciemne pasmo niewysokich gór, obierając ich cyple za kolejne punkty orientacyjne i kierunek jazdy.
Zastanawialiśmy się kiedy i jak się „do nich dobrać”. Po ok.
Z tym dniem wiązaliśmy duże nadzieje, liczyliśmy na to, że zobaczymy rzeczy niezwykłe, a tymczasem musieliśmy skapitulować w obliczu ograniczeń, jakie niesie ze sobą nasz projekt. Żeby dotrzeć do miejsc, o których czytaliśmy, musielibyśmy spędzić w tych górach przynajmniej 2-3 dni więcej. Nie byliśmy na to przygotowani logistycznie, nie mamy też tyle czasu. Dokładne podążanie śladami człowieka, który błądził wiele dni po tych górach okazało się dla nas niemożliwe.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.